Czytam wypowiedzi, czytam i dochodzę do wniosku, że coniektórzy lubią pasjonować się tym o czym nie bardzo mają wyobrażenie.
Zaiste, cenną zaletą jest chęć poznawania nieznanego, chęć pogłębiania wiedzy, ale – w mojej ocenie – do momentu, jeżeli tego działania nie wieńczy przedwczesne formułowanie wniosków, ocen i sądów, zwłaszcza radykalnych.
Dyskutowany temat jest tematem zastępczym, a wypowiedzi, jak często bywa, są wielce ogólnikowe, nie dotykające sedna sprawy.
Mimo braku czasu zdobyłem się by napisać kilka zdań w kwestii.
Otóż moim zdaniem temat wymaga poruszenia w dyskusji aspektów z kilku dziedzin, w tym zwłaszcza: filozofii, socjologii, biochemii, prawa, itp.
- mówiąc w ogóle o sporcie uprawianym wyczynowo, uważam, że należy każdorazowo rozgraniczać pojęcia i osobno odnosić się do poziomu tegoż sportu. Bowiem czym innym – z punktu widzenia realizacji szeroko rozumianych celów – jest sport uprawiany wyczynowo, ale amatorsko na poziomie juniora, orlika czy nawet elity, gdzie motorem działania jest najczęściej pasja, chęć przeżycia przygody, zmierzenie się z rówieśnikami, poprawienie swojej tężyzny fizycznej, a zupełnie czym innym jest tenże sam sport, ale uprawiany już zawodowo, czyli PROFESJONALNIE, na zasadzie dobrowolnego i odpłatnego wykonywania pracy w umówionym zakresie i na umówionych zasadach.
W zawodowstwie, zwłaszcza tym z najwyższej półki (niekoniecznie najwyższej z punktu widzenia poziomu sportowego, a rangi rozgrywek) rządzą zupełnie inne priorytety i cele.
W uprawianym wyczynowo sporcie amatorskim chodzi przede wszystkim o doskonalenie się, podnoszenie szeroko rozumianych umiejętności (technicznych, wydolnościowych, taktycznych), ujawnianie młodzieży i dzieci utalentowanych sportowo, kształtowanie ich charakterów, postaw, itp…
Do sportu zawodowego zatrudniani są przede wszystkim zawodnicy JUŻ UKSZTAŁTOWANI, o określonych cechach, umiejętnościach i możliwościach (czyli celem już nie jest rozwój sportowy – bo na to nie ma czasu i potrzeby, a tylko odpłatne świadczenie przez zawodnika, na bazie posiadanych możliwości i umiejętności, określonej pracy, dodam konkretnej pracy, np. woziwody, rozprowadzającego, wykańczającego finisze, itp. itd. To zupełnie tak samo, jak w każdym innym zakładzie pracy, w którym praca wykonywana jest zbiorowo, każda mróweczka, każdy pracujący w zakładzie ludź ma w swoim zakresie obowiązków konkretnie wyznaczone zadania, nie oczekuje się od niego niczego więcej niż ma zrobić i za co jest opłacany. Zatem celem treningu kolarza zawodowego (cały czas mam na myśli zawodnika już wyszkolonego, a nie szkolącego się, bo tacy przecież w peletonie zawodowym też są ) w zasadzie nie jest sportowe rozwijanie się (aczkolwiek ten element ma miejsce, bo rozwój, ewolucja to działanie permanentne, a raczej takie trenowanie, które pozwala z powodzeniem wykonać nałożone zadania i obowiązki, poprzez przede wszystkim utrzymanie wysokiej formy. A trzeba wiedzieć, że z każdym rokiem wyczynowego uprawiania sportu potrzeba coraz silniejszych bodźców i motywacji do wykonywania na treningach morderczej pracy, by ubiegłoroczną formę odbudować i ją utrzymać, a godziłoby się przecież by była ona chociaż o 1 % wyższa niż dotychczas.
- na bazie powyższych uwarunkowań rzeczą:
a) niesłychaną jest – wręcz niedopuszczalną i godną najwyższej kary - jest jakakolwiek myśl zawodnika o przyjmowaniu niedozwolonego dopingowania się. Zawodnik ma się przede wszystkim rozwijać tylko poprzez metodyczny trening i starty i prowadzenie higienicznego trybu życia (w tym dbanie o zdrowie poprzez dopuszczalne suplementowanie się). Sport amatorski ma być po prostu czymś, co zawiera w sobie szlachetne olimpijskie przesłanie, ma mieć aspekt zdrowotny, wydźwięk społeczny, socjologiczny.
b) dyskusyjną jest – z punktu widzenia formuły i charakteru rozgrywek – dopuszczalność i celowość wspomagania się kolarzy zawodowych, z użyciem metod które są z punktu widzenia prawa niedopuszczalne (wszak jest to tylko spisana umowa co w danej chwili uważa się za niedopuszczalne, a co będzie dopuszczalne). Jak już wielokrotnie pisałem zawodowe rozgrywki kolarskie mają w sobie zupełnie inny cel, aniżeli PROMOWANIE SPORTU. Istotą tych rozgrywek jest tylko i wyłącznie PROMOWANIE SPONSORA POPRZEZ SPORT. Sport jest w tych rozgrywkach tylko bezwolnym narzędziem, a nie celem (stąd moja teza o dopuszczalności dopingowania się, w oparciu o medykamenty i sposoby, które są obecnie na liście zakazanych). Stąd uważam sport w wydaniu zawodowym – z racji tego forum czytaj kolarstwo zawodowe – za CYRK ROWEROWY, mający wywołać u widza, kibica określone reakcje, emocje nakierowane na rozbudzenie chęci naśladowania herosów, ich sprzętu, ma być emanacją pewnych zachowań, itp., by przysporzyć sponsorowi kolejnych frajerów, którzy kierowani podświadomością, żadzą zaimponowania pragną nabywać jego wyroby (identyfikować się z marką sponsora) po znacznie zawyżonych cenach, będąc z tego jeszcze zadowolonym. SNOBIZM rulezzzz, i o tym socjologowie i sponsorzy doskonale wiedzą, umieją i wiedzą jak łechtać próżność ludzi.
W tym wszystkim nie należy jednak pomijać aspektu, iż zawodnik/pracownik sportowy musi być jednak należycie przygotowany do wykonania swojego zadania w sposób budzący respekt, szacunek, wręcz zazdrość konkurentów. Zatem z punktu widzenia organizatorów imprez w ogóle nie jest istotne kto wygra (czytaj czy wygra najlepszy), ważne, że ktoś wygra, winner zostanie sowicie nagrodzony i przejdzie do historii, a świat się o tym wnet dowie. To już niemal groteska, jak w czasach rzymskiego gladiatorstwa, przetrwać/zwyciężyć mógł tylko jeden (wszak rzymscy możni utrzymywali stajnie gladiatorów i rywalizowali pomiędzy sobą, który ma lepszych). Zatem to jest ten przeklęty „inwit” dla zawodników, by sięgać po niedozwolone metody i środki, by walczyć bez skrupułów.
- im wyższa ranga rozgrywek, tym większe wszystkich oczekiwania wobec wyczynów herosów. Tylko ktoś nie mający zielonego pojęcia o kolarstwie wyczynowym może wypisywać brednie, ze można bez problemu w 21 dni przejechać na bułce z masłem i dżemem 3.500 km po górach i lasach, w upale i chłodzie, w wietrze i deszczu, w tempie wyścigowym, będąc co rano wypoczętym i rześkim jak skowronek. Niestety, tak się nie da, dlatego Ci, co chcą wywiązać się ze swojego zadania (za co w końcu biorą pensyjkę i to niezłą) lub ponadto jeszcze chcą by o nich mówiono i pisano próbują sięgać po niedozwolone, i ja to rozumiem i szanuję ich wybór (skoro „gwiazdeczki” filmu i estrady wywołują gorszące skandale, byle tylko o nich mówiono i pisano i publiczność to kupuje, wręcz ekscytuje się śledząc prasowe enuncjacje, która z kim i ile razy, w jakich warunkach), to czemu kolarz zawodowy pełniący też rolę medium ma postępować inaczej, czemu ma nie zaryzykować, skoro gra idzie o ogromne pieniądze, w tym i dla niego samego, o satysfakcję sponsora z dobrego ulokowania pieniędzy (wcale nie jest do końca prawdą, że afery odstraszają sponsorów, ich odstraszają późniejsze skutki w postaci choćby procesów sądowych, odszkodowań, itp.). Czy w urzędach/zakładach pracy jest inaczej? Przypatrzmy się w swoim miejscu pracy, ileż analogii dostrzeżemy wokół nas, ten donosi na kumpla, tamta się wdzięczy do bossa, inny wchodzi w układ z kolegą by razem coś wykombinować, byleby tylko załapać się na awansik, na premię, na względy pryncypała, inny jeszcze nie czekając sam wyciąga rękę po nie swoje i zawłaszcza firmowy/cudzy majątek/mienie. Stąd twierdzę, że dopingowanie jest metodą/celem przede wszystkim by przetrwać brutalną, wyniszczającą organizmy rywalizację (bo jeżeli zawodnik nie spełnia pokładanych w nim przez sponsora/dyrektora sportowego nadziei, nie wykonuje należycie swoich zadań – wówczas przegrywa - na jego porażkę/potknięcie czeka grono konkurentów by zająć jego miejsce i spróbować swojej szansy), a w sytuacji rodzącej się szansy by wygrać.
- ostatni szum medialny wokół „afery doktora Fuentesa” przypomina mi dziecięcą osiedlową/przedszkolną piaskownicę. Mnóstwo hałasu, żali, pretensji, a żadnych konkretów komu i o co chodzi. Ma to moim zdaniem upodlić samych zawodników, postawić ich w mało komfortowej sytuacji, a uprzywilejować inne organa, nie odpowiadające za cokolwiek a lubiące cudze i darmowe pieniądze. No bo skoro np. ktoś ma prawa do zorganizowania i nadzorowania imprez Pro Tour (nadawanie licencji, itp.) i te licencje nadaje, zmuszając zespoły do przyjęcia do wiadomości i przestrzegania obowiązującego regulaminu, jak ma zareagować na decyzję jakiegoś niestatutowego gremium, które nie nadaje licencji (czytaj Związek Kolarskich Ekip Pro Tour) a podejmuje decyzję wykluczającą team Discovery Channel z udziału w Pro Tour. Istne poplątanie z pomieszaniem, Sodoma & Gomora.
Do dzisiaj nie mogę pojąć, dlaczego hiszpańska policja dysponując ponoć niezbitymi dowodami – o ile takimi one w ogóle z prawnego punktu widzenia są – tak się ślimaczy i nie wszczyna należnych działań zmierzających do pociągnięcia podejrzanych do odpowiedzialności i ukarania winnych. Stąd też wstrzemięźliwość narodowych federacji w postępowaniu (w końcu federacje te w przypadku kolarstwa zawodowego to też fikcja, bo zawodnik może trzymać licencję – czyli zgodę na zarobkowe wykonywanie zawodu – w każdym dowolnym kraju) dyscyplinarnym, bo jeżeli się będzie chciało zawodnika ukarać, to kolarz pójdzie do innego kraju po licencję i tamtejszej federacji zostawi pieniądze). Ponadto w cywilizowanym świecie nie można nikogo karać za podejrzenia. Liczą się tylko fakty, ustalone w opaciu o określone cywilizowane procedury. Jest ten cały bałagań doskonałą pożywką dla poszczególnych ekip i różnej maści kombinatorów z najwyższych sfer stawiających się ponad formalnymi strukturami, które próbują na swój sposób rozgrywać jakieś karty. Czy to, że Discovery Chanel zatrudniło Basso, ma być powodem do wykluczenia ekipy? A cóż takiego zrobił Basso. Nic mu formalnie nie udowodniono, tylko pomawia się go. Jedynie CSC może być z tego niezadowolone, że głupio pozbyło się klasowego pracownika i oddało go konkurencji i ma o to jeszcze pretensje. Załóżmy, że pan Józio ceniony w firmie X przeniesie się z powodu jakiego pomówienia przez sprzedawcę ze sklepu obuwniczego, do firmy Y, to czyż możemy się upierać, że firmę X należy za wszelką cenę wyeliminować z rynku?
Dlatego też m.in. właściciele praw do Giro, TdF czy Vuelty na siłę chcą się wyrwać z tego zaklętego/przeklętego błędnego koła Pro Tour, które miało być remedium na wszelkie dolegliwości (w którym wszyscy chcą decydować o wszystkim, a nie ponosić za to żadnej odpowiedzialności) i zerwać z Pro Tour i organizować swoje wyścigi wedle swoich reguł i zasad, na swoich warunkach, bez wtykania nosa w nie swoje sprawy przez innych.
Kreśląc naprędce tych kilka opinii, apeluję do kibiców kolarstwa i uczestników forum, zaprzestańmy nic nie wnoszących, a prowadzących często do waśni dyskusji na temat dopingowania się, istoty i celów poszczególnych zespołów, itp.
Przestańmy zaglądać kolarzom do gardeł, do płuc i w ich żyły. Ufajmy, że to co robią robią z ełnym przkonaniem i świadomoscią skutków i następstw.
Uważam, iż jesteśmy zbyt mało poinformowani o faktach i przesłankach postępowania by je komentować. Zbyt mało wiemy by móc zrozumieć to co się wokół nas dzieje.
Ja sam jestem kibicem i pasjonatem kolarstwa, ale amatorskiego.
Wyścigi zawodowców oglądam z zupełnie innej perspektywy, koncentruję się na podziwianiu kunsztu technicznego zawodników, na ich pracowitości i poświęceniu dla zrealizowania określonego zadania, na ocenie specyfiki trasy, taktyki, na ocenie sprawności działania/zorganizowania i przeprowadzenia imprezy przez organizatora. W ogóle zaś nie interesuje mnie czy wygra ten czy tamten zawodnik/team, czy ucieczka się powiedzie, czy też nie. To jest dla mnie po prostu nieistotne. I tak wygra najszybszy w danym dniu.