Wiedziony wypowiedzią „timd” z niedzieli 24 Wrz, 2006 godz. 21:55, zamieszczoną
forums.rowery.org/viewtopic.php? … &start=125
o treści następującej: „Lucjanie, a może warto wrócić do tzw. “szkolenia centralnego”. Ostatnie sukcesy na MŚ uzyskiwali kolarze, którzy wywodzili się jeszcze z takiego systemu szkolenia. A nasi kolarze jeżdżą tak jakby nigdy nie zaznali ręki dobrego trenera . I chyba wiedza o treningu samych zawodników nie jest zbyt duża. Mamy szkoły mistrzostwa sportowego gdzie szkoli się kolarzy. Po ukończeniu szkół najlepsi powinni być objęci opieką i szkoleniem centralnym, aby w pełni ich ukształtować. To chyba jedyna szansa dla polskiego kolarstwa, bo tzw. kolarstwo zawodowe odbija nam się czkawką i wychodzi z tego kiepska amatorszczyzna.”
jako odpowiedź na mój post z niedzieli 24 Wrz, 2006 godz. 19:28 znalazłem chwilkę czasu, by ad hoc, przedstawić kilka tez z moich nieusystematyzowanych niestety przemyśleń nad „kolejną dyscypliną – kolarstwem - która nie może się rozwinąć w pełni, ergo powrócić do lat dawnej świetności”.
Poniżej zawarłem zaledwie elementarne powody/przyczyny, spośród tych - które udało mi się szybko przypomnieć i wymienić - przyczyn zapaści naszego kolarstwa szosowego. Wypowiedzi nie kończę wnioskami ani próbą podsumowania, traktując ją jako przyczynek mogący wywołać dalszą dyskusję.
Jestem przekonany, że szanowni forumowicze niechybnie i niezwłocznie dorzucą garściami przykłady i swoje 3 grosze oraz uzupełnią/sprostują moją „klasyfikację problemów”.
Niecierpliwie na to czekam, bym mógł poszerzyć swoją wiedzę o dyskutowanej materii. Szczególnie marzą mi się wypowiedzi zawodników, przedstawiające ich odczucia i punkt widzenia, z perspektywy peletonu.
Moja teza ogólna:
• powstanie w Polsce kolarstwa zawodowego i powołanie grup profesjonalnych spowodowało odpływ najlepszych zawodników do tychże teamów, czym zubożono możliwości rywalizowania w klubach amatorskich i na wyścigach organizowanych w tej randze,
• w krajowych teamach profesjonalnych, działających (w dużym uproszczeniu rzecz biorąc) na zasadach z grubsza biorąc, jak podmiot prowadzący działalność gospodarczą, w zasadzie już nie szkoli się zawodników. Ich się zatrudnia do wykonania określonych zadań z zakresu marketingu, poprzez udział i próbę zajmowania jak najwyższych miejsc w imprezach kolarskich (celowo nie używam tutaj określenia WYŚCIGACH, zainteresowanych odsyłam do moich wypowiedzi i sądów, iż wyścigi organizowane tylko teamów zawodowych, w tym szczególnie cykl Pro Tour uważam za CYRK KOLARSKI). Zawodnik – tak jak każdy pracownik kontraktowy – ma się sam należycie przygotować do wykonania podjętego się zadania (woziwoda, sprinter, zaczynający akcje zaczepne, likwidujący ucieczki), w tym celu trenując,
• jednoczesna transformacja (czytaj zmiany w zakresie zadań ustawowych i sposobie ich finansowania przez budżet państwa i budżetu samorządów) spowodowały określone zmiany w strukturze klubów kolarskich, potrzebach i możliwościach prowadzenia szkolenia, itp.
W następstwie tego:
• brakuje obecnie kolarstwa masowego, mającego za cel wyławianie utalentowanych dzieci i młodzieży i dalszą promocję ich talentu, poprzez zachęcanie do uprawiania kolarstwa w formie zorganizowanych zajęć treningowych w klubach/sekcjach kolarskich. Jednakże:
- młodzież i dzieci po prostu pod jakimkolwiek pretekstem stara się unikać wysiłku, a o ekstremalnym poprzez trening kolarski nie chce w ogóle słuchać. Jeżeli już jakiś wysiłek im imponuje, to najprawdopodobniej w wydaniu drechów (goła łepetyna poparta pakowaniem na siłowni).
- trening kolarski jest jednym z najtrudniejszych i najżmudniejszych, zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym, a wyniki treningów są zauważalne dopiero po dość długim okresie uprawiania sportu i nie zawsze pierwsze doświadczenia związane ze startem w peletonie są pozytywne (często pierwsza kraksa, siniaki, szlify, porażka). Budowanie wytrzymałości trwa niezwykle długo i trzeba doprawdy hartu ducha i motywacji by trenując w znoju dotrwać i doczekać wyników sportowych.
- podjęcie treningów kolarskich przez młodego osobnika rodzi określone następstwa dla rodziców: zwiększone potrzeby żywieniowe (co przy skromnych budżetach domowych jest często nierealne) i zracjonalizowanie żywienia (wymaga zdobycia przez domową kucharkę, czyli mamę, odrobiny wiedzy z zakresu dietetyki i żywienia sportowca),
• upadek i w następstwie brak klubów, szkół sportowych mogących przyjąć i zapewnić podstawowe szkolenie utalentowanych dzieci i młodzieży. - takie kluby (środowiskowe, szkolne, przyzakładowe, miejskie, gminne, wiejskie, itp.) powinny być w każdej gminie, choćby po to by młody sportowiec miał blisko na treningi, by miał trenera/instruktora niemal w zasięgu ręki, na każdym treningu. Przytoczę tutaj jak potężne było kolarstwo szosowe w wydaniu wiejskim, w klubach pionu LZS,
- nieliczne istniejące kluby nie są zainteresowane szkoleniem masowym, bowiem rozliczane są (przez organ finansujący działalność – na ogół jest to samorząd lokalny) z wyników sportowych (na makroregionie, na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, itp.). Zatem klub taki jest zainteresowany tylko zawodnikiem coś już umiejącym, mogącym być dostarczycielem punktów w rozmaitych rankingach i tabelach, od których zależy kwota dotacji na kolejny rok działalności klubu. Zawodnik taki jest nadmiernie eksploatowany, bez uwzględnienia/patrzenia przez trenera na możliwość zajechania młodzieńca i niemożność uzyskania w przyszłości jego dalszego rozwoju sportowego.
- zmianowość nauki w szkołach utrudnia trenowanie w sposób metodologiczny.
- brak ciągłości szkolenia. O ile jeszcze jest możliwość szkolenia do wieku juniora, to co później. Nie ma klubów mogących/chcących szkolić ORLIKA. Orlik to wyjątkowo niewygodny zawodnik – raz, że wymaga jeszcze rozsądnego prowadzenia by się nadal rozwijał, wzbogacał wydolność i swoje umiejętności (a więc trzeba mu poświęcać czas i opiekować się nim), dwa, że jest on jeszcze relatywnie mniej wydolny od zawodnika ELITY, który już coś niecoś gwarantuje i nie stwarza takich problemów szkoleniowych (treningi są bardziej ukierunkowane na podtrzymanie posiadanej już wydolności). Zatem młodzież, o ile dotrwa do końca kategorii JUNIOR, nie ma później możliwości dalszego uprawiania kolarstwa i kończy bezpowrotnie przygodę ze sportem, nie rozpocząwszy jej na dobre.
• sprzęt i wyposażenie osobiste zawodnika. - utrzymanie klikunastoosobowego klubu, wymaga w zależności od kategorii wiekowej i statusu klubu, budżetu przeciętnie 5 do 100 tys. zł rocznie na zawodnika. A kto da takie pieniądze klubowi? Nawet gdyby znalazł się jakiś pasjonat i zechciał poprowadzić klub za darmo (bez wynagrodzenia) to ceny sprzętu szosowego, nawet podstawowego, do początkowego szkolenia są za wysokie na kieszeń przeciętnego Polaka. Którego z rodziców stać by za 2 - 3 tysiące kupić coś roweropodobnego, by syn mógł sensownie trenować. Kluby są biedne, nie dają sprzętu, a jeżeli dają to koszty utrzymania tego sprzętu (serwis, wymiana części zużywających się lub uszkodzonych awaryjnie, np. w kraksie) często obciążają kieszeń zawodnika (tak jest np. w przypadku trenowanego przeze mnie Orlika, który dysponuje przeciętnym sprzętem, bez kompletu kół wyścigowych, czasowych, treningowych, z kasetą z przełożeniami szosowymi –brak czasowych i górskich-, bez zapasu dętek i opon, bez ….). Jak zatem zawodnik ma walczyć w peletonie, na finiszu, jeżeli skutki potencjalnej, acz niezawinionej kraksy obciążą jego kieszeń, a wynagrodzenia nie ptrzymuje, wymaga się od zawodnika masochizmu. Nawet najbardziej zadbany sprzęt psuje się niesamowicie szybko, wskutek ścigania się po naszych drogach. A co tu mówić o rowerach prawie wyczynowych za ok. 10 tys. zł lub o cackach profesjonalnych za więcej aniżeli 20 tys. zł, który można skasować podczas jednej wywrotki.
- kompletny ubiór (letni+zimowy) to spory wydatek, niemożliwy do udźwignięcia przez kluby. Wystarczy spojrzeć jak na wyścigach ubrani są zawodnicy (szczególnie w niższych kategoriach wiekowych), za duże, pocerowane koszulki, spodenki od innego kompletu, miast profesjonalnej potówki zwykła bawełniana podkoszulka, ważąca po wyścigu z kilogram więcej od wchłoniętego potu. Rozgrzewka w codziennie używanej kurtce, a gdzie odpowiednia wiatrówka, pelerynka, itp.?
• sprawa szeroko rozumianego zdrowia. - brak elementarnej opieki lekarskiej zwłaszcza ze strony lekarzy sportowych, kasy chorych nie obchodzi, że ktoś uprawia kolarstwo i wymaga zwiększonej troski i opieki zdrowotnej, częstszego przeprowadzania badań, w tym wydolnościowych, które należałoby zrobić przynajmniej ze dwa razy w sezonie - przed i po, a kosztuje ono kilkaset złotych.
- a co z dożywianiem suplementami: aminokwasami, witaminowo-mineralnymi i węglowodanami. Organizm kolarza to istna kotłownia, zawodnik spala w czasie wysiłku po kilka tysięcy kalorii. Normalne jedzenie wykończyłoby mu wątrobę i żołądek - nie strawiłby takiej ilości pokarmu. Muszą to być koncentraty, które są niezmiernie drogie.
- nie wspominam o sanatorium po zakończeniu sezonu, w celu zregenerowania zabiegami organizmu w tym szczególnie układu kostno - stawowego i mięśniowego.
- szczęście, że kolarstwo szosowe w przeciwieństwie do konkurencji technicznych (np. lekkoatletyka, piłkarstwo, narciarstwo) nie jest konkurencją sprzyjającą powstawaniu przewlekłych i trudnych oraz kosztownych w leczeniu kontuzji układu kostno – stawowego i mięśniowego. Kolarze szosowi mają z tym mniej problemów, ale już schorzenia układu oddechowego i krążeniowego to w kolarstwie niemal reguła, wymagająca starannej profilaktyki i leczenia, podobnie uciążliwą dla kolarzy szosowych przypadłością są złamania/wybicia w następstwie wywrotek, wymagające niezwłocznej interwencji chirurgicznej bądź ortopedycznej. A co lekarza obchodzi że ma do czynienia ze sportowcem, niech czeka w kolejce kilka tygodni na operacje, na zabieg, itp.
Problemy te i związane z tym niebotyczne wydatki przeżyłem ze swoim synem, na przestrzeni całej jego kariery sportowej, brr, brr.
• stan naszych dróg - jakie są wszyscy wiemy. - na drogę w godzinach szczytu wyjeżdżają na rowerze popedałować desperaci albo kolarze naprawdę zaprawieni w boju z ciężarówkami i kierowcami aut osobowych o kawałek miejsca na asfalcie. Ja sam wprawiony w walce o przetrwanie bicyklem i autem na drodze, w ubiegłym roku przyblokowany przez auto glebnąłem na dziurze, wybijając sobie w dłoniach wszystkie palce (na szczęście tylko palce). Jeżeli nawet znajdzie się odcinek drogi nadający się na treningi i gwarantujący jakie takie bezpieczeństwo, to nie zawsze można na nim szkolić wszystkie elementy umiejętności kolarskich. A co z treningiem szybkości i wytrzymałości szybkościowej za motocyklem/autem.
- tras o charakterze górskim są tylko na południu naszego kraju, zaś moreny polodowcowe na północy kraju nie dają jednak takich możliwości treningowych,
• sprawa treningów. Kiedyś zawodnicy zrzeszeni w klubie pochodzili z jednego miasta lub z pobliskich miejscowości i odbywali treningi tzw. wspólne/klubowe, pod osobistym nadzorem trenera. Szkolenie indywidualne obejmowało elementy specjalistycznego treningu i też często był przy tym obecny trener. Obecnie zaś: -
- jeżeli odbywany jest trening klubowy, to i tak jest on planowany pod kątem potrzeb szkolenia najlepszego zawodnika, pozostali albo wytrzymają reżim treningowy i będą się rozwijać albo polegną zarżnięci trudem obciążeń treningowych, co jest niestety częstszym zjawiskiem. W mojej ocenie – a odnoszę ją szczególnie do młodych zawodników szkolonych w SMS rodzi to niebezpieczeństwo, że trening taki słabszemu zawodnikowi miast przynieść pożytek może zaszkodzić. Wszak młodzież ma różny poziom zdolności adaptacyjnych i reakcji na bodźce treningowe i potrzeba im przede wszystkim zindywidualizowania zajęć i objętości oraz intensywności ćwiczeń, a tak się bardzo rzadko w klubach postępuje, z różnych zresztą względów, których tutaj już nie podnoszę,
- klub (a szczególnie dotyczy to teamów zawodowych) zrzesza zawodników, którzy mieszkają w różnych miejscach kraju i trenera widzą praktycznie jedynie podczas obozów i wyścigu.
- wielu zawodników nie ma nawet opracowanych indywidualnych planów treningowych na sezon i trenują na „czuja”, czyli sami sobie dozują i dobierają obciążenia i intensywność treningów, ale bez częstego weryfikowania stanu postępów w budowaniu formy poprzez badania i diagnostykę laboratoryjną w tym np. w tunelu aerodynamicznym (zawodowcy z Pro Touru mają to na skinienie palcem, więc w każdej chwili wiedzą co jest w płucach i pod nogą). O ile może sobie na to pozwolić zawodnik już doświadczony, dobrze znający swój organizm i jego reakcje oraz mający szeroką wiedzę o fizjologii wysiłku, o tlenowych i beztlenowych źródłach energii, o funkcjonowaniu mechanizmów funkcjonowania układu nerwowego, o płuco-sercu, o budowie i funkcjonowaniu układu kostno stawowego i swobodnie poruszający się w meandrach dietetyki, to pozostawienie w treningach samego sobie młodego niedoświadczonego zawodnika jest nieporozumieniem. Jego trening będzie stratą czasu i nadwerężaniem zdrowia. Nawet jeżeli taki zawodnik robi postępy i rozwija się to na pewno następuje to o wiele za wolno, nie uruchamia wszystkich potencjalnych możliwości swojego organizmu.
- inna sprawa, to to, że wielu zawodników trenuje w samotności. Zastanówmy się, jakiej wymaga odporności psychicznej, by móc spędzać w samotności godziny treningów, po tych samych drogach, po tych samych dziurach, obok pędzących samochodów, a tu trzeba jeszcze się samokontrolować, podawać sobie sygnał: do sprintu na znaki, do zaciągu, pilnowanie pulsu (kadencji, przełożenia, czasu) podczas treningu tempowego i podczas jazdy odpoczynkowej pomiędzy poszczególnymi ćwiczeniami, jak zrobić parokilometrowe sekwencje treningu tempowego, gdy co chwila coś zajeżdża drogę, spycha na pobocze, krzyżuja się drogi, ktoś nań wjeżdża, ktoś inny je opuszcza, trzeba hamwać. Nie wspomnę ileż to potrzeba samozaparcia by kręcić interwały, kiedy noga robi się miękka, oddech się rwie a tu trzeba sobie wydać komendę „kolejny interwał, jedziesz ….”.
- brak środków finansowych istotnie ogranicza możliwość wszechstronnego szkolenia zawodnika (potrzebne są obozy w tym w górach – kondycyjne i specjalistyczne). Nieodbycie szkolenia w terenach górskich bez wątpienia pogarsza przygotowanie się do sezonu i zawęża umiejętności zawodnika, zabija chęć ścigania się w wyścigach górskich. Pozostaje kwestia gór jako terenu treningowego. Polskie Tatry, Beskidy, Bieszczady? Kiedyś nie było problemu, rower na ostre koło, błotniki i wspinaczka na przełęcz Salmopolską w śniegu, ale obecnie, który zawodnik by to zaaprobował? Czy nasze polskie góry są wystarczające do ponoszenia umiejętności w stosunku do potrzeb umożliwiających skuteczną rywalizację z zawodowymi zespołami włoskimi, hiszpańskimi, francuskimi, czy może bardziej wskazany byłby w tym celu wyjazd zimowo-wiosenny w hiszpańskie góry Sierra Nevada (ale tam znowu dylemat: spać na górze a trenować nisko w okolicach Granady, czy może spać nisko a trenować wysoko lub też może trenować wysoko i spać wysoko w ośrodku szkoleniowym hiszpańskiego komitetu olimpijskiego /nota bene pomysłodawcą budowy tego wspaniałego centrum treningowego na wysokości niemal 2,5 tys. m npm. był Polak Stefan Paszczyk, który swego czasu doradzał Hiszpanom/, może na Teneryfę powspinać się rowerkiem na wypiętrzony nieczynny wulkan, a może na którąś z wysp śródziemnomorskich lub do pachnącej ziołami Prowansji na Lazurowym Wybrzeżu by zmierzyć się z trasami treningowymi Lance Armstronga, w tym z podjazdem na szczyt Madonne?) Fajnie, tylko ilu zawodników zabrać, czym zapłacić za taki wyjazd. Naszych zawodników na takie fanaberie nie stać, kolarzy z Pro Touru zaś stać i chłopaki podczas górskich etapów TdF, Giro, Vuelta zaginają na najtrudniejszych nawet podjazdach z dziecinną łatwością, nasi w większości wymiękają już na Orlinku. Tę umiejętność jazdy po górach trzeba wytrenować, latami żmudnego treningu.
• brakuje działaczy, trenerów, instruktorów chcących/umiejących coś zorganizować, zaangażować się w szkolenie sportowców kolarzy szosowych. - dokonał się potworny postęp w naukowo zinterpretowanej metodyce treningu kolarza szosowego. W tym celu szkoleniowcy powinni permanentnie powinni podnosić swoja wiedzę, wiedzę obejmującą kilka dyscyplin (biomechanika, fizjologia wysiłku, medycyna sportowa, anatomia, itp.). A taka nauka kosztuje, materiały są trudnodostępne lub wydane w obcych językach,
- za darmo to obecnie nikt nie za bardzo chce kiwnąć palcem, a co tu mówić o planowaniu treningów, nadzorowanie treningów dla grupy zawodników, zapewnić im bezpieczeństwo, jeżdżenie kilkadziesiąt dni w roku na wyścigi tp. itd. Na pensje dla szkoleniowców brakuje wszystkim pieniędzy.
• problem naszej rodzimej Federacji kolarskiej - PZKol. - istnienie tej federacji w takim zakresie i na takich zasadach, to problem sam w sobie, potężny i złożony, jak dorzecze Amazonki,
- ludzie tam zatrudnieni/wybrani w ogóle nie mają pojęcia, jak ma wyglądać proces przygotowywania kadr trenerskich, znalezienia sponsorów mogących finansować kolarstwo i szkolenie początkowe. Można napisać epopeję na temat nieporadności i braku koordynacji działań ze strony federacji. Na stronie internetowej PZKol nie znajdzie się np. kompletu regulaminów wyścigów rozgrywanych pod auspicjami Federacji, nie znajdzie się również na owej stronie kompletu wyników z tych wyścigów, co w dobie powszechnego dostępu do Internetu może szokować. Wyniki wyścigów – nie wszystkich oczywiście – zamieszcza zaś, od przypadku do przypadku organizator wyścigu albo na swojej prywatnej stronie internetowej jeden z sędziów. Na mój gust to jakieś nieporozumienie. Ale znam przypadek innej naszej federacji, której pracownik zbiera wyniki zawodów i zamiast je zamieszczać na stronie internetowej federacji, wyniki zawłaszcza i publikuje je w drukowanych i rozprowadzanych na swój koszt (w ramach prowadzonej działalności gospodarczej) broszurach, sprzedawanych za niemałe pieniądze. Dla przykładu podam, że w USA zbiór wyników z tej samej dyscypliny sportu można dostać (w wydaniu książkowym lub na CD) za darmo, po internetowym zamówieniu.
- problem jakości sędziowania. Zdarzające się liczne pomyłki, złośliwości wobec zawodników, dopisywanie wyssanych z brudnego palca karnych minut lub utraconych okrążeń, mylenie zajmowanych miejsc, np. podczas jednego z wyścigów trenowany przez mnie zawodnik ukończył wyścig na pozycji 25 w generalce, a chyba 6 w Orlikach (łapałby się na premię pieniężną), co potwierdzają nawet zdjęcia z wyścigu, zamieszczone na stronie organizatora, a „zacni i obiektywni” sędziowie wspaniałomyślnie w rubryce WYNIK napisali w komunikacie z wyścigu ABANDON. Napisałem w tej sprawie skargę do Szkol i co ? cisza, mają to w 4 literach. Szlag może człowieka trafić na takie dictum, a co ma powiedzieć zawodnik, którego trud i walka podjęta na trasie by zająć jak najlepsze miejsce zostały tak skwitowane przez niedorobionych sędziów.
- wzbudzająca zawsze emocje sprawa badań antydopingowych, a w zasadzie ich brak podczas krajowych wyścigów, w tym szczególnie rangi mistrzowskiej. To faktycznie ciemniejsza strona naszego krajowego kolarstwa. Ale to temat sam w sobie.