trening niedzielnego kolarza

Hej,

mam pewien problem i prosze o male wyjasnienie a moze pomoc.
Przeczytalem pare ksiazek i obszukalem niejedno forum ale nigdzie nie znalazem rad dla kogos kto po prostu chce tylko jezdzic.
W roku jak zrobie 4 tysiace kilometrow to bede na olimpie mych mozliwosci.
Nie mam za wiele czasu na rower, i w tygodniu moge isc tylko najwyzej 2 razy na ok. 1,5 do 2 godzin i to po 19:30, dzieci musza isc najpierw spac. A poniewaz przychodze do domu z pracy o 18:00 i to dziennie to najpierw rodzina a potem przyjemnosci. W weekend moge isc wczescie rano (z reguly juz o 6:00 jestem juz w trasie) i mam czas do 10:00.
Tak wyglada moj czas. Czy ktos moglby z tego jakis plan ulozyc, ktory pozwolilby mi dla zdrowia ale i troche efektywnie jezdzic. Moze pisze chaotycznie ale w sumie chodzi mi o to by jakos tak jezdzic by z tego i wiecej sily w nogach bylo i bym sie lepiej czul. A jak na razie to po kazdej trasie na drugi dzien jestem obolaly. W tygodniu tak robie za jednym razem tak miedzy 30 a 50 km a w weekend staram sie 100 zrobic. Mieszka w terenie gdzie sa gory do 500m, wiec obojetnie gdzie pojade musze sie wspinac, co niekoniecznie mi przeszkadza.
Na co trzeba uwazac najbardziej?
Z gory dzieki za jakiekolwiek wskazowki.

Adassko nie napisałeś od kiedy kręcisz, a to dość cenna informacja (chodzi o te bóle po jazdach).
Nie jesteś osamotniony w swoich rozterkach. Brak czasu z powodu pracy zawodowej dotyczy chyba wszystkich, za wyjątkiem zawodowych kolarzy :wink: (no, chyba że ci też są tak zabiegani, że nie mają czasu na rower :stuck_out_tongue:)
Jak przeczytałeś parę książek to chyba wiesz jak trenować. Wiesz co to są cykle, kadencja, pewnie masz pulsometr i tak dalej. Zakładając, że to Twój pierwszy rok jeżdżenia, to po prostu musisz przyzwyczaić organizm. Musisz po prostu regularnie jeździć, to wszystko. Regularność to podstawa. Szaleć nie masz za bardzo po co. No chyba, że masz jakiś ulubiony morderczy podjazd, to sobie go możesz jako miernik formy traktować.
Pamiętam jak zaczynałem jeździć to też mnie wszystko bolało. Po jakimś czasie organizm się dostosował. Teraz żeby mieć na drugi dzień zakwasy to musiałbym się nieźle skatować, a podobnie jak Ty jestem ‘niedzielnym’ kolarzem. Dwa razy po 1.5h w tygodniu to wcale nie jest mało. Jedyna rada co do weekendu, to jak sobie w sobotę machniesz więcej, to niedziele traktuj rekreacyjnie, bo w robocie w poniedziałek możesz być nie bardzo. Nie zaniedbywałbym rozciągania i ćwiczeń siłowych (np. mięśnie brzucha. To śmiało w domu możesz robić).
Moja rada: po prostu jeździj. Reszta przyjdzie z czasem, szczególnie jak się już na drugi rok porządnie wkręcisz :wink:

hej maff,

na rowerze to kiedys jezdzilem duzo, jak na niedzielnego kierowce, teraz to od czasu do czasu. w tamtym roku udalo mi sie zrobic 2700 km, tyle ze ja mam dwa rowery i na trekingu dojezdzam do dworca i ciagne wozek z dziecmi. w tym roku mam dopiero 1600 km i dopiero 800 na rowerze szosowym. dziennie jade do dworca 3 km z gorki i 3km musze sie wspinac. Co do ksiazek to cala ta teoria jest dobra ale nie dla mnie. nie moge zawsze dotrzymac terminu treningu, raz ide raz nie, pada, dzieci chore itd. staram sie wiec robic to ruska metoda teningowa: jezdzic ile sie da, a ze tego nie ma duzo to szkoda. nawet nie wiem, szczerze mowiac, jak sie do tego wszystkiego wziac. Co wazne a co nie. pulsomert mam zamiar sobie kupic ale tez nie wiem co. dopiero kupilem licznik i dwa zestawy, tak by miec jeden do obydwoch rowerow. staram sie tez zeby zawsze byla jakas wspinaczka, i mam swoje ulubione trasy wiec te 100 km to co najmniej 1000 m przewyzszen. tyle, ze jak sobie tak jade to wszyscy mnie na rowerach mijaja. zawsze sie wiec pytam co tu nie gra, kiedys, jakies 10, 15 lat temu to wystarczylo mi jakies 300 km w kwietniu i juz jezdzilem bez wysilku po gorach i dalekie trasy, teraz to jestem ten ostatni zawsze. staram sie nie szarzowac, bo mam troche szalenstwa i juz sie kolano melduje.
ostatnio jak czytam to cos o jezdzie to zawsze jest pulsometr jako nieodzowne wyposazenie. ale jak tego uzywac? troche z pozyczonym pojezdzilem i nic mi to nie mowi co on pokazuje. normalne jak plasko to te 150, 160, troche gorki i te 170 mam, no a jak przyjdzie gora to te 180 mam, w sumie normalne ale jak to uzyc do lepszego jezdzenia, czyli efektywnie optymalnie wykorzystac dostepne srodku?

Cytując Kwaśniewskiego: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Z tego co wypisujesz, to widać że i tak poświęcasz na jeżdżenie tyle ile możesz. Jeżeli, z oczywistych powodów, nie możesz więcej jeździć, ani bardziej regularnie, to trudno. Pogódź się z tym i czerp z tego przyjemność. Inaczej stanie się to dla Ciebie źródłem kolejnych, zupełnie niepotrzebnych, stresów. To, że mijają Cię inni, to nic w sumie nie znaczy. No może mobilizuje do dalszej jazdy.
Nieregularność treningów można lekko załagodzić wprowadzając różne metody zastępcze. Masz tego dnia tylko 20 min ? To może rozciąganie, spacer, albo trochę porobić brzuszków ? Nie wiem, czy możesz sobie na to pozwolić, ale dobry jest trenażer. Trenażer to nie tylko koszt zakupu (to raz), ale i problem miejsca. Nie wiem gdzie mieszkasz i czy miałbyś gdzie się straszliwie na nim pocić. No i te urządzenia do cichych nie należą, choć są modele z gumowymi rolkami. Trenażer uniezależnia Cię od pogody i pory roku i pory dnia. Jak już trenażer, to musi być łysa opona (być może to kolejny wydatek). Są nawet dedykowane opony, które nie rozejdą się po pół roku (co grozi tradycyjnym oponom).
Pulsometr pozwala Tobie oceniać nie tylko intensywność treningu, ale i ogólny stan Twojego organizmu. Jak zakupisz to urządzenie, to pewnie już tam będzie instrukcja jak go używać oraz będą objaśnienia na temat stref wysiłkowych. Pulsometr warto mieć. Dużo można znaleźć w internecie na temat treningu z pulsometrem np. virtualtrener.
Nie za każdym razem musisz zaliczać podjazd na trasie. Nie traktuj tego bezwzględnie. Jeżeli czujesz się danego dnia podle to po co się katować ? Nic to Tobie wbrew pozorom nie da. Jeżeli piszesz, że jak zaczynają się góry to tętno skakało Tobie do 180 to też wcale dobrze nie jest. Po tych 1.5h jeżdżenia nie powinieneś padać na pysk. Kiedyś wyczytałem, że dobry trening to taki, po którym masz jeszcze ochotę pojeździć dalej.
Tak w sumie to ciężko Tobie coś doradzić prócz typowych ogólników, bo jak piszesz masz rodzinę, pracę i, co zrozumiałe, nie możesz poświęcać na jazdę tyle ile byś chciał. To już tylko od Twoich zdolności organizacyjnych i wytrwałości zależy jak to się wszystko będzie toczyć.

Kiedyś wyczytałem, że dobry trening to taki, po którym masz jeszcze ochotę pojeździć dalej.

Oj, u mnie to tak w 95% przypadków wygląda :neutral: . W sobotę i niedzielę lubię wstać rano (inna sprawa to zajęte popołudnia :frowning: ), więc często jest tak, że jak wracam, to inni dopiero wyjeżdżają… I chętnie bym się znów na rower zabrał :smiley: .

hej
pulsometr mam juz upatrzony HAC 3, trenażer też mam sobie zamiar kupić, z Tacx ale z rolkami. W zasadzie maff potwierdzasz to co myślałem, trenować i nic się nie przejmować. Teraz nie mam pulsometra i jeżdżę na wyczucie jak boli to jade wolniej, jak nie to przyśpieszam. Koledzy z kółka rowerowego w pracy mówią, że jeżdże tylko w zakresie podstawowym, ale mi to też wystarcza, jak jadę przez te góry u mnie (Gelnhausen, Spessart) to oko cieszy nie szybkość ale widok gór.

To nawewt zawodowcy spędzają większość czasu na treningu w strefie podstawowej , nie ma co się zaginać - proponowałbym tylko w zakresie podstawowym a jak się już zagiąć to dla przyjemności i nie przejmować się tymi którzy jadą szybciej :wink:

I tak tez staram się jeździc, tyle że lubie jak w górach się męczę, polecam stronę quaeldich.de/ a oprócz tego to nie jadę dla wyniku. Po prostu jadę i chcę żeby tylko to była szybsza jazda niż teraz

Też miałem podobnie - nie było czasu na rower, przez pewien czas nawet chciałem to rzucić i w sumie to jakiś czas nie jeździłem ale teraz wznowiłem jazdy i nie poddam się brakowi czasu :mrgreen: Obecnie nie pracuję więc na brak czasu nie narzekam. (mam nadzieje, że chwilowo).

Jak mogę coś podpowiedzieć to nie kupuj trenażera, w końcu nie ścigasz się więc możesz jeździć na zewnątrz. Miałem trenażer i powiem, że jest to straszna nuda. Sprzedałem to urządzonko i złożyłem zimówkę i na niej śmigam w mokre pogody i zimę. W ostrą zimę na góralu. Tak wiem - jak się wraca z pracy i wyjeżdżasz o 19.30 to jest ciemno ale zimówkę wyposaża się w błotniki i oświtelenie i jeździ się po mieście bo oświetlone jest. Ja tak robię i po zimie zauważyłem skok formy w górę. Mam taką pętelkę w okolicach miasta - oświetloną i sobie śmigam, znajdzie się na niej nawet podjazd rodem z karpacza:) W tygodniu na zimówce wieczorkami a sob i niedz jak nie padało to letnia szoska.

potwierdzam, trenazery sa straaaasznie nuuuuudne, po 30 min. czuje sie jakbym 2 godz. jechal… no i do tego nieustanna walka z kapiacym potem - trzeba miec dobre wentylatory… Tak wiec jesli nie jest konieczne stosowanie trenazerow to odradzam!

trening o którym piszecie faktycznie bywa nudny, ale to ma być trening a nie rozrywka.
Wszak chodzi o poprawę formy fizycznej a nie nastroju i wskaźnika optymizmu.
Trenażery bywają niezastąpione w pewnych okresach i etapach treningu/przygotowań.

  • gdy brak czasu na dłuższy trening (zwłaszcza jesienią i zimą, a istnieje potrzeba systematycznego trenowania),
  • do wykonania pewnych specyficznych ćwiczeń. Uważam, że trenażer jest niezastąpionym narzędziem do wykonania treningów np. siły czy mocy. Na rowerze jest niezmiernie trudno spotkać jednakowe/nizemienne warunki terenowe by móc wykonać ćwiczenia siły (jazda odcinkami na twardym przełożeniu i na niskiej kadencji, zwłaszcza na płaskim terenie trzeba trzymać rękę na hamulcach, by maksymalnie spowalniać rower i zwiększać opór należny do pokonania, przez co stosunkowo szybko zużywają sie felgi i wkładki hamulcowe) czy trening mocy (ustawia się na rowerze i trenażerze maksymalne obciążenia i z małej prędkości obrotowej symuluje się serie sprintów 10-15 sekund, starając się by prędkość obrotowa nie spadała przez całe ćwiczenie - tego ćwiczenia nigdy nie wykona się efektywnie na szosie, bowiem nie uzyska sie albo maksymalnego obciążenia albo maksymalnej kadencji).

A że kapie pot? Trzeba patrzeć na to filozoficznie (niech sobie kapie, podłożyć miskę) i zdrowotnie (wraz z potem usuwane są z organizmu wszelakie toksyny i zanieczyszczenia, które zebrały sie w porach skóry).

Masz racje lucjan ale w przypadku kolegi uważam , że trenażer nie jest potrzebny. W końcu jeździ 2 razy w tygodnu +weekendy no i nie ściga się… więc dla niego bardziej liczy się frajda z jazdy niż jakieś tam katowanie się na trenażerze. Jak ktoś się ściga to co innego ale tacy ludzie mają na to czas.

Dla mnie jazda w zime jest o wiele przyjemniejsza niż na trenażerku. Forma i tak rośnie przy jeździe w zimie - fakt , że nie tak jak na trenażerku bo tylko na nim da radę czasai zrobić prawidłowy trening o czym pisałeś ale że nie wykonam czasami treningu prawidłowo to trudno, przecież nie ścigam się prawda?

bikerek nie mogę zgodzić się z Tobą i to na całej linii.
Nie raz wyczytałem określenie trenażera jako najlepszego przyjaciela kolarza i jest to jak najbardziej zasadne określenie.
Nie każdy odważy się od końca września jeździć po 19 publicznych drogach rowerem. Szczególnie jak w okolicy ma drogi słabo oświetlone. Jazda po mieście, gdzie masz co 100 metrów światła, to taki średni trening, nie uważasz ? A co jak dochodzą opady deszczu/śniegu połączone z silnym wiatrem ? Z doświadczenia wiem, że zimą to po 19 trudno nawet się biega po obrzeżach miasta (półmrok i łatwo źle stopę postawić), a co dopiero jeździć rowerem. A co z czyszczeniem roweru ? Przecież to po jeździe w wilgoci (i błocie) rower trzeba notorycznie czyścić.
Nuda na trenażerze ? Owszem, zdarzyć się może, ale wcale tak być nie musi. Można oglądać tv (rozprasza), słuchać radia lub muzyki i czas leci milej. Do tego dochodzi cała gama ćwiczeń. Jak ktoś siada na trenażer jak na kanapę, to nic dziwnego, że się nudzi. Natomiast jak sobie człowiek rozpisze co by chciał zrobić, nad czym popracować i zrobi sobie plan jesienno-zimowo-wiosenny, to czas leci i jest go i tak za mało :wink: Wszystko jest kwestią odpowiedniej organizacji. Po wspomnianych wcześniej 30 minutach, to akurat mi się rozgrzewka kończy (a nie spieszy mi się) i mogę rozpoczynać zasadniczą część treningu. Także pierwszych 30 min nawet nie zauważam. Gorzej jest gdy trzeba przez określony czas utrzymać pewną intensywność wysiłku. Wtedy czas się może dłużyć, bo zaczyna boleć :wink:. Jak dla mnie to najgorsze jest ostatnie 10 min (uspokojenie), a szczególnie ostatnie minuty gdy już nie ma żadnego obciążenia prócz samej rolki.
Czy fakt, że Adassko się nie ściga od razu oznacza, że nie powinien kupować trenażera ? Bynajmniej. Jak napisał, mieszka w terenie raczej pofałdowanym z podjazdami. Jeżeli w odpowiednim czasie włączy sobie do treningu na trenażerze trening siłowy i wytrzymałości to podjazdy te nie będą dlań tak męczące. A to może już skutkować tym, że np. będzie mógł spokojnie dojeżdżać do pracy i nie będzie po tym kompletnie wyczerpany. No i może też to skutkować pozytywnym efektem psychologicznym: będzie w stanie trzymać się koła podczas weekendowych przejażdżek, a to już lepsza samoocena :wink: Nie mówię, że tego samego nie da się osiągnąć jeżdżąc zimą rowerem w półmroku :wink: Na pewno jest jeden duży plus zimowego treningu na zewnątrz, mianowicie zahartowanie gardła. Trenując w domu nietrudno się przeziębić, gdyż człowiek się mocno poci, musi mieć otwarte okno, włączone ogrzewanie i wiatrak. Nie jest to zbyt szczęśliwa kombinacja.
Moim zdaniem więcej jest za niż przeciw. Wszystko zależy jednak od nastawienia. Trenażer to narzędzie, które odpowiednio użyte przynosi dużo korzyści.
No i na koniec jeszcze jedna humorystyczna sprawa: rodzina. Zawsze istnieje ryzyko, że wpadnie żona i zaczynie litanię lamentów, albo dzieciaki wparują i zaczną się nabijać, że tata śmiesznie wygląda i sapie. Nawet gorzej! Przyjdzie żona z sąsiadką sobie pooglądać, albo coś podobnego.

Czy trening na trenażerze jest nudny czy nie to subiektywna sprawa…
Mi osobiście po godzince juz się nudzi, ale jeżdze w kotłowni przy gołych ścianach. Zawsze chciałem spróbować jechać przed telewizorem w czasie transmisji wyścigu kolarskiego, bo wiadomo, jak sie patrzy jak inni kręca to motywacji nie brakuje ;] No i żaden trenng siłowy na rolce nie zastąpi wrażeń wspinania się na szczyt i poźniejszych zjazdów, trening jest bardziej monotonny (no chyba, że ktoś ma te najlepsze rolki z symulacją wiatrów, zjazdów itp.).
I tak jak wspomniano: trenażer w bloku na osiedlu to kłopot.

Ja akurat nie muszę jeździć po 19 bo wyjeżdżam sobie w zimie np rano gdy jest widno. Ale to zależy od godzin pracy. Wcześniej miałem tak, że jeździłem wieczorami i nie było żadnych kłopotów - mam takie otoczenie mojego małego miasta , że jeżdżę bez stopów na światlach itp - taką fajną pętelkę mam jakby na obrzeżach miasta. Gdy mocno pada jeżdżę na góralu. Nie raz jechałem w mocno hardcorową pogodę - nawet w taką , że ludzie z domów nie wychodzili (wiało, padało ślisko itp). Nigdy się nie wywróciłem w zimie na rowerze więc nie przesadzaj z tym niebezpieczeństwem.

Co do czyszczenia rower to nie czyszczę w ogóle (tej zimówki). Tylko po skończeniu zimy przeczyszczam całość porządnie. Po prostu jak nie da rady już jeździć to wymieniam napęd co nie jest drogie bo to sora.

Co do hartowania się - fakt potwierdzam to również. Nie byłem chory od podstawówki (nawet lekko typu mały ból gardła itp) czyli dobre ponad 15 lat bez przeziębienia. Ale odporność nabyłem też pewnie w domu rodzinnym , gdzie w ciepełku to raczej się nie chowałem…

Trenażer jest nudny i tyle przerabiałem wszystko miałem też plany treningowe realizowałem je, trening przy tv - nuda max jak dla mnie. Trenażer tak jak wspomnieliście może być powodem sporów w blokach jak też było w moim przypadku albo ktoś wchodził w odwiedziny do domu a ja na trenażerze… Nigdy nie zamienię trenażera nad jazdę nawet w najgorsze warunki - takie jest moje zdanie. Chcę z jazdy czerpać przyjemność a nie katować się w chacie na trenażerze.

też uważam ,że trenażer to ogromna nuda, raz w tygodniu po póltorej godzinki w zimie można przekręcić, zwłaszcza gdy leje i jest zimno. Nie wyobrażam sobie ,jednak, aby normalne trenigi szosowe lub w terenie zamieniać na trenażer/rolke.
Ja osobiście spośrod wszystkich form zimowego treningu lubię rower MTB. Nieporozumieniem dla mnie jest, aby w lecie z powodu deszczu kręcić na trenażerze ,zamiast jeździć na szosie. To zabija piękno kolarstwa.
Podsumowując uważam, że trenażer to dobra sprawa, ale nie powinna być stosowana za często (ja od grudnia do marca jezdzilem raz tygodniowo po około 60 minut). Trenażer ,wg mnie to przyrząd dla wyczynowych kolarzy, amatorom polecam mimo wszystko jazdę na rowerze nawet w zimne dni, gdy na dworze jest tyle śniegu ,że trzeba więcej biegać niż jechać :slight_smile:

Ja zgadzam sie co do zastosowania trenazera z opinia lucjana, chociaz tez nie do konca. Wg mnie elementow treningu kolarskiego nie mozna zastapic trenazerem. Owszem, cwiczenia na nim wykonywane sa bardzo mocne, ale osobiscie uwazam, ze mimo wszystko nigdy nie beda one tak pomocne jak te wykonywane na szosie, a juz na pewno nie lepsze. Chodzi mi bowiem o technike jazdy, ktora przy wykonywaniu cwiczen silowych/szybkosciowych na szosie jest nieodzowna. Na trenazerze mozemy fizjologicznie przygotowac organizm do tego rodzaju wysilkow, jednak najlepsze efekty daje trening na szosie. Abstrahuje oczywiscie od takich przypadkow, kiedy pada snieg, bo wtedy jazda na szosie mija sie z celem. Efekt treningowy jest zaden w porownaniu do tego osiagnietego na trenazerze. Podsumowujac, uwazam za zastosowanie urzadzenia pomagajacego przeprowadzac treningi pod dachem, jest nieodzownym elementem treningu, jednak esencja pozostaje jazda na szosie. Mi osobiscie czas na trenazerze nie dluzy sie, mam dosyc szczegolowe plany, ktorych wykonywanie wymaga poswiecen bardzo duzej uwagi. Mozna wtedy zapomniec o ogladaniu TV, jedynie jakas muzyczka leci w tle. Najdluzej jezdze w zimie po ok 1,5-2h. Bynajmniej nie jest to czas stracony, a i ciekawie mi sie spedza te chwile na trenazerze :slight_smile:

Jeśli chodzi o trenażer o go zimą używam, ale czas na nim spędzony staram się ograniczać, jeżdżąc jeśli tylko się da na dweorze. Taka zima jak była w tym roku to na szcęście nie zmusiła mnie do zbyt częstego z niego korzystania :slight_smile: . Dla mnie jazda na trenażerze strasznie się dłuży i jakoś nie daje przyjemności, już wole przy temp. 0 st C pokręcić 2 - 2,5 godz na dworze. Ale nie zawsze da się jeździć na dworze więc dla osoby która chce poważnie dbać o poziom jest chyba niezbędny. A tak po za tym to bardzo lubie sobie pobiegać na nartach :smiley:

Witam wszystkich.
Jako ze jestem tym, ktory zaczal ten post i chcialem sie dowiedziec co reszta sadzi i co poradzi niedzielnemu kierowcy.
Wszytkim wielkie dzieki, i tym ktorzy napisali, i temu kto bedzie z pewnoscia czytal ale i tak nie wyjdzie z cienia by sie ujawnic…, a szkoda.
Od czerwca to sie tyle zmienilo w moich planach a moze raczej mozliwosciach uzywania roweru, ze nawet post jest nieaktualny. Co prawda nadal jestem niedzielnym kierowca, tyle ze samochodowym, w tygodniu nie uzywam auta.
Pogoda byla nie za ciekawa u nas i nie moglem o swicie wyjezdzac na wycieczki rowerem. Potem to juz zona przejela inicjatywe (jak to ktos powiedzial: my zadzimy swiatem, a nami kobiety) i bylem doslownie 4 razy w niedziele kilometry zaliczyc, w tym roku tylko raz ponad 100 km przejechalem. A te pozostale 3 razy to mialem czas 2,5 godziny i musialem byc w domu.
Jednak z drugiej strony to kto ma male dzieci ten wie, ze to wspaniale jest wiedziec jak one rosna, a ja moge to tylko w weekend wiedziec, wiec bylem z dziecmi.
Ale sa tez pozytywy, tydzien temu dzieci przejechaly swoje 13km w kawalku, wiec na przyszly rok bede mogl z nimi jezdzic troche dalej i jak pogoda pozwoli to rankiem sam pojade.
Znalazlem tez dobre rozwiazanie na tzw trening. Dwa razy w tygodniu staram sie jechac z pracy rowerem do domu, w sumie daje to mi 120 km razem. Fakt, ze jade sciezka do rowerow, przez miasta. Ale ok. 30 km mam fajnej drogi, gdzie nic mi nie przeszkadza i moge jechac ile sie da. Gdyby do tego dolozyc jeszcze wyjazdy w weekend to nawet uda mi sie te 600 km w miesiacu przejechac, byloby super. Dodajac inne wyjazdy moze uda mi sie przejechac 4000 km. Chodzi tylko o rower szosowy.
Co do trenazera to w domu nie mam szans go trzymac a zona ten nie chce sie na taki zakup zgodzic, jak juz pisalem w zamian mam jej kupic dom. Dom kupilem tyle, ze mial 130 stron zamiast 2 pietra. Numer nie przeszedl i trenazera nie mam. Poki co…
Ale podoba mi sie idea bikerka. W zimie moge jezdzic na swiezym powietrzu. Jak rodzina pojdzie spac to moge na jakies 1 do 1,5 godziny wyskoczyc i zrobic runde w miescie. W zasadzie mam pelno sciezek rowerowych. Jak to dobrze poplanuje to moge przejechac jakies 7 km i jakies 100-130 m przewyzszen pro runde. Wystarcza mi 3 rundy i jakos bedzie, a i tak musze kazdego dnia 6 km przejechac do dworca i z powrotem.
Rower do takiego celu mam, stary Author i w zasadzie i jak go uzywam jako “terenowki”. Wiec wilgoc mu nie szkodzi, a jak co to i tak kupie najtansze czesci, wszystko co moglo zardzewiec juz zardzewialo i nadal jezdzi. Authorem jezdze jak tylko sie okazja nadazy i niedaleko jest.
Dla mnie najwazniejsze jest by optymalnie czas wykorzystac i przy okazji aby troche kondycji zachowac. Ci, ktorzy maja czas jezdzic i tak beda lepsi.

Czyli jak widać rower to zdrowie, ekologia i dobry sposób na spedzanie wolnego czasu z rodzinką :smiley: Bardzo pochwalam taki sposób życia. Nie ma nic lepszego jak rodzinny wypad na przejażdżkę rowerową :smiley: Szkoda tylko, że moi rodzice nie maja czasu na takie atrakcje, bo jazda samemu nie jest taka fajna :frowning: