Ciekawe momenty w historii kolarstwa

Witam!

Okazało się, że mój post o TdF z 1989 wywołał spore zainteresowanie wśród uczestników tego portalu.

W miarę możliwości będe w tym wątku pisał o najciekawszych, moim zdaniem, wydarzeniach w historii kolarstwa. Z góry przepraszam za uchybienia. Liczę też na konstruktywną krytykę.

Opisałem TdF AD 1989.

Dziś proponuję - Tour de France 1969

1969: Eddy – wejście Kanibala

Młoda belgijska rewelacja, Eddy Merckx, nie pojawił się na starcie TdF 1969 znikąd. Do tej pory bowiem miał na swoi koncie już kilka znaczących zwycięstw:

• Mediolan – San Remo 1966 (pierwsze zwycięstwo wśród zawodowców)
• Mistrzostwo Świata Zawodowców 1967
• Giro d’Italia 1967
• Paryż – Roubaix 1968
• Tour de Flanders 1968

W tym okresie Eddy miał dwa podstawowe cele sportowe: pobić rekord w jeździe godzinnej i wygrana w TdF. Co prawda, pierwszy cel zrealizował dopiero w 1972, jednak drugi, już w 1969 roku.

Droga do pierwszego startu w TdF nie była dla Merckxa łatwa. W 1968 nie pojawił się na starcie wyścigu z dość banalnego powodu. Belgijski związek kolarski nie zapewnił włoskiej drużynie Merckxa – Faemie, wystarczająco wiele miejsca na reklamę, na stroju zawodnika. Wtedy, w 1968 roku, kolarze startowali bowiem w ramach zespołów narodowych. Rok później, w czerwcu 1969 roku, w czasie przygotowań do startu w TdF, podczas Giro d’Italia, Merckx wpadł w tarapaty związane z nielegalnym dopingiem. Podczas 16. etapu, kiedy był już niekwestionowanym liderem wyścigu, został przyłapany na dopingu i wykluczony z wyścigu. Merckx stanowczo zaprzeczył tym oskarżeniom. Jednak test był pozytywny i jakieś działania ze strony organizatorów musiały być podjęte. Konsekwencje obejmowały nie tylko utratę pewnego zwycięstwa w Giro, ale też start w TdF Merckxa, który stanął pod znakiem zapytania.

Wątpliwości dotyczące wiarygodności przeprowadzonego testu zaczęły narastać, kiedy okazało się, że wyniki kontroli nie zostały ujawnione w należyty sposób. Zanim wszystkie zainteresowane strony (Merckx, Faema), dostały na papierze wynik testu, gazety już wcześniej opublikowały go na swoich łamach. Niemniej jednak szkoda została już wyrządzona i nie było odwrotu. Ta manipulacja włoskich organizatorów została powszechnie określona jako bezwstydna i żenująca. Pikanterii dodawał fakt, że dzień przed „losowym” testem antydopingowym, przyszedł do Belga włoski rywal i zaproponował pieniądze, żeby tylko wycofał się z wyścigu. Merkcx odmówił, a nazajutrz został złapany na dopingu. Wściekły kolarz postanowił nie dać za wygraną i odwołał się do wyższych instancji sportowych.

Po poważnych negocjacjach z pełnym poparciem belgijskiego rządu, Międzynarodowa Federacja Kolarstwa Zawodowego (IFPC), wysłuchała apelacji Belga. 14 czerwca IFPC postanowiła znieść karę zawieszająca Belga w ściganiu. Droga do startu w TdF była już otwarta.

W 1969 roku organizatorzy zrezygnowali z dwuletniego eksperymentu - narodowego formatu drużyn i powrócili do koncepcji zawodowych teamów. Tour wystartował w Roubaix, potem trasa wiodła przez Belgię i Holandię, by w końcu zawitać do Francji. W tym roku ścigano się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Lista startowa obejmowała 130 zawodników z 13 zawodowych teamów. Zaplanowano 22 etapy.

Pierwszym kolarzem, który nałożył żółta koszulkę w 1969 roku był Rudi Altig. W sobotę, 28 czerwca wygrał prolog, uzyskując 7 sek. przewagi nad Eddy Merckxem. Obrońca tyułu, Jan Janssen był 9. ze stratą 27 sek.

Następnego dnia, w trakcie drugiej części pierwszego etapu, podczas drużynowej jazdy na czas, grupa Merckxa, Faema, wykręciła najlepszy czas. Belg założył pierwszy raz w życiu żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej. Jednak już nazajutrz oddał ją swojemu koledze z drużyny Julianowi Stevensowi. Swoją klasę Merckx udowodnił na 6. etapie, podczas podjazdu pod Ballon d’Alsace, po którym odzyskał z powrotem przodownictwo w wyścigu. Uzyskał ponad 4 minuty przewagi nad każdym z głównych konkurentów do zwycięstwa. To był jego pierwszy zwycięski etap w TdF.

Dwa etapy później, Merckx umocnił się na pozycji lidera, wygrywając kolejny etap. Tym razem była to 9 km jazda na czas w Divonne les Bains. Belg wygrał z dwusekundową przewagą nad drugim zawodnikiem. Ważniejsze było to, że zyskał ważne sekundy nad Rogerem Pingeonem i Raymondem Poulidorem. Francuzi z drużyny Peugeot wciąż wierzyli jeszcze, że są w stanie wygrac z młodym Belgiem.

Na peleton czekały teraz trudne alpejskie etapy. Na 9. etapie zaplanowano dwa trudne podjazdy – Col de la Forclaz i Col de Montet. Ukształtowanie trasy wydawało się idealne dla dwóch francuskich liderów. Roger Pingeon zaatakował i rozerwał peleton już pod Forclaz. Do Francuza doskoczył Merckx i obaj razem wjechali na przełęcz. Pingeon robił, co mógł, by odskoczyć Belgowi. Jednak ten nie dał się zgubić. Dwaj rywale jechali razem, wspinając się pod Montets i wciąż zwiększali przewage nad pozostałymi zawodnikami. Po długiej ucieczce, pierwszy na mecie zameldował się Pingeon, wyprzedzając na końcówce w Chamonix, wyczerpanego Merckxa. 1’33” za pierwszą dwójką przyjechała mała grupka z Poulidorem, a grupa Gimondiego straciła 2’13”.

Na pozostałych alpejskich etapach, Merckx z powodzeniem walczył z koalicją Francuzów. Przed trudnymi, pirenejskimi etapami, Belg miał już 8’03” przewagi nad Pingeonem. Najtrudniejszym etapem był odcinek 17. W czasie podjazdu pod dwie pierwsze góry: Peyresourde i d’Aspin, peleton jechał razem, kontrolowany przez grupę Merckxa, Faemę. Pod Tourmalet, pomocnik Merckxa, Martin Vandenbossch narzucił piorunujące tempo. Wkrótce, wskutek pracy Faemy, czołowa grupka stopniała jedynie do 10 kolarzy. Tuż przed szczytem, z czołowej grupy wyskoczył Merckx, by zdobyć maksimum punktów do klasyfikacji górskiej. Na zjeździe, zaczął jechac swobodnie, czekając na innych zawodników. Jednak, kiedy odwrócił wzrok, nie dojrzał żadnego z rywali. Wtedy podjął decyzję o dalszej solowej jeździe. Było to na 130 km przed metą w Mourenx. U podnóża Col d’Aubisque przewaga Belga nad pozostałymi wynosiła 2’30”. Za to na szczycie tej przełęczy, już 7 minut. Stąd pomknął samotnie dalej do Mourenx. Na mecie osiągnął aż 7’56” nad 7-osobową grupą pościgową. Do zakończenia TdF 1969 pozostało jeszcze 6 etapów, ale to właśnie w Pirenejach Merckx zapewnił sobie triumf w całym wyścigu.
Eddy Merckx wygrał jeszcze finałową, 37 km czasówkę z Creteil do Paryża. Triumf w tej próbie był przypieczętowaniem dominacji Belga we wszystkich klasyfikacjach. Wygrał klasyfikację generalną, zdobył zieloną koszulkę lidera kl. punktowej, nagrodę dla Najlepszego Górala, i klasyfikację kombinowaną.

PS.
To właśnie w 1969 roku nieznany szerzej francuski zawodnik grupy Peugeot, Christian Raymond, nazwał Merckxa „Kanibalem” z powodu niepohamowanego apetytu na zwycięstwa i niezwykłej zdolności „pożerania” peletonu. To przezwisko tak bardzo pasowało do Belga, że towarzyszyło mu przez całą karierę.

Jeśli podobają się Wam tego typu historie, to dajcie znać. Mam sporo takich opowieści w domowym archiwum.

Jeśli widzicie błędy, niedociągnięcia, niedopatrzenia lub przekłamania, też napiszcie.

Pozdrawiam.

Grzdylu

Wal i się nie pytaj!!!

Podobnie jak tłumaczenia książek od koleżanki, czytam to z przyjemnością!

Kolejna bardzo dobra robota. Z wielką przyjemnością się to czyta i można się sporo dowiedzieć.

I podobnie jak kolega wyżej uważam - WAL, nie pytaj! :wink:

ja lubie… nazwijmy to pozasportowa strone kolarstwe… np. Wyscig Pokoju, te wszystkie aluzje, smaczki, lubie o tym sluchac… albo jak organizali Roubaix za czasow okupacji niemieckiej… jak bedziesz mial cos takiego to tez wal :wink:

Mediolan – San Remo 1910: Czterech przetrwało!

W niedzielny poranek 3 kwietnia 1910, 71 kolarzy stanęło na starcie czwartej edycji Mediolan – San Remo. Przed startem zawodnicy dostali telegraficznie informacje o burzy śnieżnej na przełęczy Turcino. Czy wyścig będzie przełożony? Nie. Organizatorzy uznali, że nie ma obaw, co do przebiegu wyścigu i kolarze ruszyli z Mediolanu. Deszcz padał coraz mocniej a temperatura systematycznie spadała. Drogi, początkowo „jedynie” zabłocone, stawały się zamarznięte. Kolarze byli zmuszeni jechać zakosami, by znaleźć odpowiednią dla siebie drogę.

Mimo tych nieszczególnych warunków, tempo było dość szybkie. Zawodnicy prędko zdobywali kolejne lotne premie (tak byśmy te miejsca dzisiaj nazwali), usytuowane w małych, lombardzkich miasteczkach. Tym bardziej, że za każdą wygraną w takiej miejscowości, dostawali premie pieniężne. Jednak w miarę zbliżania się do przełęczy Turchino, pogoda stawał się coraz gorsza.

Chmury wisiały coraz niżej, a mroźna pogoda zaczęła zbierać swoje żniwo. Kiedy poważnie już okrojona grupa zawodników, dotarła do podnóża złowrogiego Turchino, z peletoniku wysforował się do przodu obrońca tytułu z 1909 roku, Luigi Ganna. Francuz Eugene Christophe z łatwością dołączył do Włocha, którego wkrótce wyprzedził. Śnieg zaczął gromadzić się na drodze i szosa stała się naprawdę niebezpieczna. W pewnym momencie podjazdu, nawet oficjalny samochód wyścigu utknął w śnieżnej zaspie. Tuż przed szczytem, Christophe zmuszony był zsiąść z roweru, by pochuchać w przemarznięte dłonie i rozmasować przemarznięte stopy. Nie był w stanie jechać dalej. Niewiele myśląc, zaczął biec do góry, trzymając rower na ramionach. Jednak kilku kolarzy wyprzedziło Francuza jeszcze przed szczytem.

Po przejechaniu szczytu Turchino, zawodnicy masowo zaczęli wycofywać się z wyścigu. Christophe miał 8 minut straty do lidera, kiedy zjeżdżał po pokrytej 30cm warstwą śniegu drodze w kierunku mety. Temperatura wciąż spadała, a na drodze wciąż przybywało śniegu. W pewnym momencie, wycieńczony Christophe, upadł i zaległ na śniegu.

Po chwili Francuz podniósł się z zaśnieżonej drogi, myśląc tylko o tym, by zakończyć wyścig. Jednak organizm odmówił posłuszeństwa. Instynkt przetrwania dał o sobie znać. Już nie liczyło się zwycięstwo, wygrana w San Remo, ale fizyczne przetrwanie. Christophe chciał za wszelką cenę dotrzeć do chaty, którą widział gdzieś w oddali. Jednak znów upadł w śniegu. Z opresji wybawił Francuza miejscowy staruszek, który akurat wyszedł szukać, zabłąkanych w śnieżycy, owiec. Pomógł zawodnikowi dotrzeć do pobliskiej, niewielkiej gospody. Ciepłe koce i gorąca woda, powoli przywracały kolarza do świata żywych. Po kilkunastu minutach postanowił kontynuować wyścig. Gospodarz jednak wskazywał na padający za oknami śnieg i stanowczo sprzeciwiał się dalszej jeździe dzielnego Francuza.

Christophe zdążył zauważyć aż czterech zawodników, którzy przejechali obok gospody. Zdenerwowany zawodnik postanowił, że pojedzie dalej. „Jesteś szalony!” – stwierdził gospodarz. Jednak kolarz podjął decyzję i po chwili już jechał w dół, w kierunku mety. Szybko prześcignął Giovanni Cochiego i Eberardo Pavesiego. Na punkcie kontrolnym w Savonie, który zarazem był strefą bufetową, Francuz doścignął Gannę. Na 100 km przed metą, jedynie Piero Albini pozostawał z przodu. Christophe czuł się coraz lepiej. Po kilku kilometrach wyprzedził jedynego rywala.

Eugene Christophe samotnie dojechał do San Remo. Przy zapadającym zmroku, po godzinie 18, po 12 i pół godzinie jazdy, Francuz wreszcie przejechał linię mety. Obroca tytułu, Luigi Ganna, zameldował się jako drugi, jednak został zdyskwalifikowany, kiedy okazało się że korzystał z niedozwolonego podwiezienia samochodem. Trzeci na mecie, Giovanni Cocha, ostatecznie zajął drugie miejsce. Z 71 startujących w Mediolanie, jedynie czterech dotarło do mety w San Remo.

Tuż po przekroczeniu linii mety, zwycięzca – Eugene Christophe , został odtransportowany do szpitala, w którym spędził ponad miesiąc. Aż tyle czasu potrzebne było, by wróciła mu sprawność w nogach i rękach.

Pozdrawiam

Grzdylu

Kolejne bardzo ciekawe opowiadanie. Czekam na kolejne :slight_smile:

milo sie czyta, dzieki!
Czekamy na nastepne :slight_smile:

Bardzo fajne te historie :slight_smile:
Można wiedzieć, na podstawie jakich źródeł to piszesz?

Dla mnie najcierkawszszy Tour de France który widziałem to był w 1987 roku walka pomiedzy Roche, Bernardem i Delgado. Roche mdlał za mętą , /Bernard się przewracał . W 2,5 minutach było ich 3 ma pudle.
Oraz pamiętam Giro w roku 1991 czy 2 chyba gdy Ugrumiow zatakował na ostatnim etpaie górskim na ostatnim podjeżdzie Induraina i miał straty 1,5 minuty a odrobił 40 sekung. Indurain wstawał z siodełka siadał walczył jak dziki by wygrać giro. Oraz Tour w roku 1994 i słynna 3 dniówka Ugriumowa w ostatnim tygopdniu Tour de france gdy był na górsdki etapie pierw 2 na polejnym pierwszu a na koniec wygrał górską czasókwę z Indurainem.Gdyby nie starty z pierszego tygodnia Ugriumow mógł wtedy wygrać Tout odjeżdzał Indurainowi jak chciał. A z Vuelt pamiętam walkę Romingera z Zulle. A tak wogle to cały czas myślałem ze człowiekiem co wygra Tour z Indurainem będzie albo Zulle albo Tonkow. Ale się myliłem.

Tompoz

1987 to także moja ścisła czołówka. Także z powodu Piaseckiego. Roche’a znosili na noszach pod tlenem. Chyba coś o tym napiszę.

A jeśli chodzi o 1994, to faktycznie Ugriumow zaszalał. W ogóle super jeździł po górach. Ale ja wtedy strasznie go nie lubiłem. Miałem urazę do niego i wszystkich Ruskich jeszcze z czasów Wyścigu Pokoju i tej chorej rywalizacji drużynowej. Jedynie Bierzina jako tako tolerowałem, bo wydawał mi się inny niż starsi koledzy rodem z ZSRR. Wtedy kibicowałem, oczywiście oprócz Induraina, Lucowi Leblancowi (błędy młodości :wink: ) i Zullemu.

ja lubiłem Ugriumow alubiłem wsztstkich i naszych i NRD i Sborna jka przeszli na zawodowctwo i wygrywali.
Z wychownaych na wyścigu pokoju poszaleli w pekletonie zaowodwym troche.

USRR - Ugriumow, Konyszew, Abdu
NRD - Ludwig
Ampler tylko nie zrobił kariery bodajrze był 8 czy 9 na Vuelcie w 1989 r. Ale dla mnie chyba Ampler był za młody wyeksloatowany w amatroach wyfgrywał za młodu wy,ścigi pokoju.
Szkoda mi ze ruskie pokolenie Suchoruczenkow, Morozow, Awierin Zagredinow nie mogłó za młodu przejśc na zawodowstwo. Suchoruczenkow walczył by z Hinaultem, Fignonem i Lemondem o Tour d eFrance. Suchoruczenkow był lubiany na zachodzie bo wygrał i Tour de Lavenire oraz wyścig pokoju ale przedewszystkim dlatego ze uciekał wszedzie na górach na płaskim gdzie się dało.

Był walczakiem wielkim.

Tompoz

Czekam z niecierpliwością na kolejne historie. Jeśli macie też coś o kolarzach z ZSRR to też wrzucajcie. Bardzo lubię sportowców ze wschodu i z chęcią bym o nich poczytał.

[size=75][ Dodano: Wto 02 Cze, 2009 20:55 ][/size]
Będą jeszcze dodawane kolejne opisane kolarskie wydarzenia z przeszłości? :wink: :stuck_out_tongue:

Niewykluczone, że tegoroczny TdF będzie areną rywalizacji dwóch mistrzów z tej samej drużyny: starego – Armstronga i młodego – Contadora. Dla wielu kibiców kolarstwa taka sytuacja przypomina tę z 1986, kiedy stary Mistrz – Hinault, walczył o prymat w Wielkiej Pętli z kolegą z tego samego teamu (La Vie Claire), młodym Gregiem LeMondem. W oczekiwaniu na Tour proponuję przypomnienie tych emocjonujących wydarzeń z lipca 1986.

LeMond i Hinault – zdrada Starego Mistrza

W lipcu 1986 roku Bernard „Borsuk” Hinault, przybył na start Tour de France jako obrońca tytułu sprzed roku. Stanął przed niepowtarzalną szansą szóstej wygranej w wyścigu, osiągnięcia, którego nikt do tej pory nie dokonał. Jednak od chwili zwycięstwa w 1985, Borsuk w każdym wywiadzie powtarzał, że pojedzie Tour’86, jako superpomocnik amerykańskiego faworyta, Grega LeMonda. W ten sposób Francuz miałby spłacić dług wdzięczności wobec kolegi z drużyny, który rok wcześniej odłożył „na półkę” swoje własne ambicje, poświęcając je w imię wygranej Hinaulta. Sytuacja wydawała się jasna, tym bardziej, że Amerykanin wydawał się być w wielkiej formie. Jednak wielu wątpiło w szczere intencje Francuza. On, Wielki Mistrz, w dodatku na swoim narodowym tourze, miałby sam z własnej woli zdegradować się do roli pomocnika?

Pierwszy żółtą koszulkę lidera wyścigu założył młody francuski czasowiec, Thierry Marie, który na prologu o setne części sekundy wyprzedził Belga Erica Vanderaerdena. Marie krótko cieszył się z prowadzenia w wyścigu. Nazajutrz Kanadyjczyk Alex Stieda uciekł na 85 kilometrze pierwszego etapu, zgarniając bonifikaty czasowe na premiach lotnych. Na mecie zameldował się w czołowej grupce sześciu zawodników. Dzięki bonusom został liderem wyścigu. Warto odnotować, że był to pierwszy zawodnik z Ameryki Północnej, który włożył Maillot Jaune.

Znacznie ciekawiej zaczęło się zrobił, kiedy kolumna wyścigu wjechała w Pireneje. Oto bowiem, na klasycznym, górskim 12. etapie z Bayonne do Pau, niespodziewanie dla wszystkich, Bernard Hinault wraz z kolegą z drużyny, Jean-Francois Bernardem, zaatakował nominalnego lidera teamu, Grega LeMonda. Hiszpański góral, Pedro Delgado szybko dołączył do pary zawodników i ucieczka zaczęła błyskawicznie zwiększać przewagę. LeMond, zaskoczony akcją Francuzów pozostał w peletonie. Szefowie drużyny zdecydowali, że Amerykanin nie będzie gonił, ale poczeka na reakcję innych faworytów. Jednak żadnej akcji ze strony rywali nie było. Na mecie etapu Hinault zameldował się z przewagą 4’35” nad LeMondem, który dojechał jako trzeci. Dzięki swojej agresywnej jeździe, Hinault objął przodownictwo w wyścigu. Zdezorientowany LeMond miał 5’25” straty do Borsuka. Dla wszystkich stało się jasne, że wszystkie przedwyścigowe zapewnienia Hinaulta były jedynie zasłoną dymną. Francuz wystartował, by zostać pierwszym w historii, który wygra po raz szósty Tour de France.

Następnego dnia na zawodników czekał bardzo trudny etap, z klasycznymi przełęczami pirenejskimi: Tourmalet, Aspin i Peyresourde. Meta została zaplanowana na równie słynnej Superbagneres. Kibice przecierali oczy ze zdziwienia. Oto bowiem na szczycie pierwszej góry – Tourmalet, znów zaatakował Bernard Hinault! Francuz przejechał Aspin, Pyresourde i samotnie zbliżał się do podnóży finałowego podjazdu, Superbagneres. Tego było już za wiele. Zdrada w obozie La Vie Claire była ewidentna. LeMond postanowił walczyć o swoje! Zaczął gonić Hinaulta. Dał upust swojej złości i frustracji, doganiając a potem wyprzedzając „kolegę” z drużyny. Na mecie na Superbangeres, Hinault przyjechał 4’35” za LeMondem. W chwili kiedy peleton opuszczał Pireneje, różnica pomiędzy Borsukiem i Amerykaninem wynosiła już tylko 40 sekund. Wszyscy sympatycy kolarstwa z zapartym tchem oczekiwali na alpejskie etapy i na walkę dwóch „kolegów” o zwycięstwo.

  1. etap był pierwszym alpejskim etapem, prowadzącym z Nimes do Gap. Niesamowity Hinault znów zaatakował! Tym razem jego kompanem w ucieczce był, zajmujący trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, Szwajcar Urs Zimmermann z Carrery. I znowu Greg LeMond podjął rękawicę rzuconą przez Francuza. Jednak tym razem w pościgu pomogli mu niektórzy koledzy z drużyny. Kolarska legenda głosi, że po doścignięciu ucieczki, LeMond podjechał do Hinaulta i w krótkich żołnierskich słowach powiedział mu, co myśli o nim i jego matce. Na tym etapie okazało się też, że cały zespół liderów podzielił się na dwa wrogie sobie obozy.

Na następnym, 17. etapie LeMond udowodnił swoją moc i determinację. Na zjeździe z Col d’Izoard, Amerykanin samotnie zaatakował, a koło utrzymał jedynie Zimmermann. Dwójka uciekinierów zameldowała się na mecie w Serre Chevalier 3’21” przed Hinaultem. Po etapie Greg LeMond po raz pierwszy założył żółtą koszulkę lidera. Jednak do końca wyścigu było jeszcze daleko i Amerykanin nie mógł spodziewać się ze strony Hinaulta niczego dobrego.

LeMond nie pomylił się. Na kolejnym etapie, z metą na słynnym Alpe d’Huez, francuski mistrz podjął jeszcze jedną próbę ucieczki. Tym razem uciekł na zjazdach z Galibier. Jednak czujny Amerykanin szybko dołączył do Hinaulta. „Koledzy” z drużyny uciekali razem przez 90 km. Obrazek trzymających się za ręce, wspólnie pokonujących końcową linię, LeMonda i Hinaulta z mety Alpe d’Huez, stał się jednym z najsłynniejszych w historii TdF. Wszystkie te gesty sprawiały wrażenie zgody pomiędzy rywalami. Jednak przed nimi była trudna, 58 km czasówka w St. Etienne.

Mimo, że Hinault miał 2’45” straty w generalce, mało kto wierzył, że się podda. Znany był jako wyśmienity czasowiec i kibice Francuza uważali, że jest w stanie nadrobić tę różnicę na trasie jazdy na czas. Faktycznie, Hinault pojechał wspaniałą czasówkę. Jednak młody Amerykanin nie dał już sobie odebrać zwycięstwa w klasyfikacji generalnej. Był tylko 25” sekund wolniejszy od Francuza i tym samym definitywnie przypieczętował triumf w TdF 1986.

Trzy dni później Greg LeMond, jako pierwszy Amerykanin stanął na najwyższym stopniu podium na Polach Elizejskich. Bernardowi Hinaultowi przypadła na osłodę druga pozycja i koszulka najlepszego górala. Wkrótce po zakończeniu wyścigu wycofał się z czynnego uprawiania kolarstwa. W 1986 roku wystartowała też pierwsza drużyna rodem z USA, 7–Eleven, która potem przeobrażała się w Motorolę, US Postal i Discovery.

Dalsza droga sportowa LeMonda mogłaby służyć za scenariusz niezłego filmu. Niemal śmiertelnie postrzelony na polowaniu w styczniu 1987, powrócił do ścigania i w 1989 stoczył z Laurentem Fignonem, najwspanialszą walkę o zwycięstwo w TdF. Później, w tym samym sezonie został, po raz drugi w karierze, Mistrzem Świata ze startu wspólnego. Rok później po raz trzeci wygrał TdF. Jest ostatnim zawodnikiem, który wygrał Tour jadąc w koszulce Mistrza Świata. Od 1990 roku nikomu się to nie udało.

Obecnie Greg LeMond jest znanym krytykiem współczesnej kondycji kolarstwa zawodowego i jednym z największych wrogów publicznych Lance’a Armstronga.

Czy w tym sezonie możliwa jest powtórka wydarzeń sprzed 23 lat?

Cóż, mówią, że historia lubi się powtarzać…ale najczęściej jako swoja własna parodia… :wink:

Super robota Grzdylu :wink:

Powiem tak - czekam na kolejne twoje dzieła.

Ciekawa historia Grzdylu, tylko troche …nieprawdziwa :wink:

Hoc do dzis sa opinie podzielone na ten temat, faktem dla tych co byli swiadkami jest ,ze Lemond wygral ten TdF dzieki Hinault pomocy.
Ja pamietam ten wyscig, bo ogladalem go na zywo w TV.
Hinault swoimi atakami wymeczyl opozycje. Lemond mogl obserwowac wysilki rywali i byl swiezy do kontrataku po doscignieciu Hinault.
Fakt jest ze Lemond nie byl pewny taktyki Hinaullt. Nieufnosc i duzo nerwowosci wstapilo w jego wywiadach. Dla odmiany Hinault wiedzial co robi i nie mial zamiaru lamac danego slowa. Jak inaczej wytlumaczyc ze majac zolta koszulke, atakuje solo od pierwszego podjazdu pod Tourmalet . Kiedy kto widzial lidera robiac takie hazardowe posuniecia. Po szalonym poscigu przez Zimermana i towarzystwo (nie Lemonda, ktory mial wolny bilet pasazera ) przez caly niemal etap , Hinault zostal doscigniety na ostanim podjezdzie. I nawet wtedy Lemond nie bardzo wiedzial co robic- czekac na slabnacego Bernarda czy jechac za oddalajaca sie grupa faworytow. To na polecenie Hinault, Lemond pogonl za czolowka i zaraz potem ich zaatakowal. Rywale majac nogi po eksplozji gonitwy calego etapu nie mogli zareagowac i Lemond samotnie dojechal po etapowe zwyciestwo likwidujac wiekszosc swojej straty czasowej do Bernarda Hinault.
Francuz chcial pomoc Lemondowi, ale w taki sposob, aby to zwyciestwo mialo wartosc dla zwyciezcy.-Nie podawajac na tacy, ale zasluzenie. Jak by Hinoult chcial wygrac ten wyscig to by siedzial cicho po zalozeniu zoltego trykotu i kontrolowal swoich rywali tak jak to robila wszyszcy liderzy tourow.Jak sam to powiedzil -nie wygral 5 TdF bedac frajerem.

Ale on dumny i ambitny Francuz, wiedzac ze wedlug obietnicy nie moze wygrac, to chcial przynajmniej miec troche zabawy w swym ostatnim tourze :wink: Zejsc ze sceny po spektakularnej jezdzie, gdzie pokazal, ze mogl wygrac wyscig poraz szosty gdyby tego chcial. Ale slowo sie rzeklo, wiec jego dotrzymal. :slight_smile:
Fakt, ze bylo by lepiej gdyby wtajemniczyl Lemonda w swoje plany, ale wtedy Lemond nie walczylby z taka determinacja gdyby wiedzial, ze otrzyma zwyciestwo na tacy.