W ciągu paru ostatnich lat, mamy wysyp polskich jedynaków. Robert Kubica, Marcin Gortat czy Sylwek Szmyd. Wszyscy wszystko zawdzięczają sobie. Wyjechali z kraju, ciężką pracą i samozaparciem dostali się tam, gdzie chcieli. Robert Kubica stał się świetnym kierowcą, rok temu był o krok od mistrzowskiego tytułu w Formule 1. Marcin Gortat gra z Orlando Magic o mistrzostwo NBA. Sylwek urywa najlepszych, jest “gregario supersonico” Basso, wygrywa na Mount Ventoux… I cisza. Wczoraj i dziś jest bum prasowy, ale jutro, za tydzień? Zobaczcie co media zrobiły z Kubicą, Gortatem. Kiedy Robert startował w 2006 roku po raz pierwszy na Hungaroringu, mało kto w Polsce wiedział po co jest pit stop, kto to jest Kubica. Po chwili mieliśmy już olbrzymią promocję F1. Dziś masa ludzi wie, kto jest mistrzem świata, co to pit stop, a nawet co to dyfuzor (podwójny szczególnie ). Dziś wszystko kręci się samo, polacy wydają tysiące aby pojechać na tor i kibicować Robertowi. Z Marcinem było podobnie. Mało kto wiedział, że Polak znów gra w NBA i to już któryś sezon. A teraz po sezonie zasadniczym i play-offach o Gortacie jest pełno newsów, nawet takich, że ma tatuaż z Air Jordanem, a Reebokowi się to nie podoba. A przecież Gortat nie jest nawet w podstawowym składzie, jest zmiennikiem Dwighta Howarda. Co oczywiście, nie odmawia mu talentu.
A kolarstwo? Leży odłogiem! Mamy przecież świetne kolarki MTB. Baa! Nawet srebrną medalistkę z Pekinu. Mamy Sylwka, który urwał Armstronga. Przecież, to też są historie do “sprzedania”, na których kolarstwo może zyskać. Nie wiem, dlaczego tak się nie dzieje. Kolarstwo to nadal sport, który rozumie pewna grupa osób, reszta nie widzi nic pasjonującego w jeździe z punktu A do B przez 3 tygodnie.
Przykre to, ale prawdziwe.