jak pogodzić pracę zawodową z ''profesjonalnym ściganiem''

witajcie, ciekaw jestem jak godzicie pracę zawodową z profesjonalnym podejsciem do treningu i startów( nie chodzi mi o jakies niedzielne jezdzenie w amatorskich wyscigach jak Sobótka czy kryterium w Twardogorze 2 razy w sezonie , ale o starty wyscigach typu: Bałtyk Karkonosze, czy Mazovia Tour lub wyscig Solidarności).
Jak wiadomo wiekszosc zawodników jezdzących bez kontraktu zmaga sie z tym problem ktory zapewne niedotyczy takich Profi jak Mr. Huzarski(pozdrawiam :slight_smile: ) czy inni, ktorzy nie muszą za bardzo sie przejmować z kąd wziąć fundusze na startowe, jak zagospodarowac czas na trening etc.
Ciekaw jestem waszych odpowiedzi :slight_smile:

Przepraszam, ale czegoś nie zrozumialem. Pytasz o pracę zawodową i profesjonalne podejście do treningów i startów.
Otóż profesjonalne uprawianie kolarstwa już samo w sobie jest formą pracy zawodowej. Inna sprawa, czy zawodnik otrzymuje za to godziwą zapłatę, czy też trenuje i ściga się jako wolontariusz, wypracowywujący sobie umiejętności i zasługi, jakże przydatne w kolarskim CV, by w końcu załapać kontrakt zawodowy.
Są pojedyncze przypadki wśród zawodników, którzy:

  • uprawiając kolarstwo na poziomie profesjonalnym (jako zawód) uzyskują dochody z zajęć pozakolarskich, ale trudno w ich przypadku mówić o pracy na pełnym 8 godzinnym etacie, to raczej forma chałtury, dorabiania, nie absorbująca zawodnika czasowo,
  • kolarstwo wyczynowe mają już za sobą, ale jeszcze mają licencję i się ścigają w peletonie, ale jest to forma uzupełniająca ich zajęcia zawodowe, kóre najczęściej sprowadzają się do spraw okołorowerowych (prowadzą jakąś hurtownię, sklep rowerowy, z częściami rowerowymi, ewentualnie serwis rowerowy).

Też się kiedyś nad tym zastanawiałem. A co z zawodnikami na dorobku, którzy ścigają się w elicie, w klubach nie profesjonalnych i nie mają zawodowych kontraktów, bo przecież też tacy są??

Pewnie mają jakiś swój interes np. sklep, gdzie po prostu nie musza byc dziennie 8h, więc mogą spokojnie trenować.

do Lucjana : nie chodzi mo o kolarzy w profesjonalnyuch grupach ale o w nieprofesjonalnych o ktorych pisalem juz na forum, w '‘bazie kolarzy amatorow’(zapraszam) Pozdrowienia

Ja nie jestem zawodowym kolarzem jeżdże na rowerze górskim za 500zł nawet nie pokonałem w życiu 70 km w dniu bo nie mam czasu pracuje po 9 do 12 a nawet czasami 15 godzin dziennie ale interesuje się tym sportem ponieważ od młodosci jak leciało kolarstwo oglądałem. pamiętam jak darek baranowski jeżdził w Ibanesto takie tylko urywki z pamięci wyrwane.mało pamiętam ale zainteresowanie i czas na pochłanianie wiedzy w tym sporcie jest dla mnie przyjemnoscią i radością dlatego staram sie byc na bierząco i co tu dużo muwic poprostu to kocham :slight_smile:

dobrze Sebkaa ze kibicujesz Baranowskiego, ale chodzi mi wlasnie o trenowanie i sciganie sie w profesjonalnych wyscigach przez kolarzy nieprofesjonalnych. Dobrym przykladem jest tu A. Liwinski kolarz bez zawodowego kontraktu scigający sie z powodzeniem w zawodowych peletonie :slight_smile:

Nie trzeba mieć profesjonalnego kontraktu, żeby dostawać pensję czy jakieś stypendium z klubu. Pytanie tylko ile to może być i czy starczy od pierwszego do pierwszego.
Osobiście ciężko mi sobie wyobrazić normalną pracę (8h) i trenowanie, chyba że w zimie jako formę dorobku. Natomiast częstym zjawiskiem jest, że kolarze zawodowi lub półzawodowi mają jakieś swoje sklepy czy tzw. interesy które prowadzą ich żony/dziewczyny i wtedy znajdzie się czas i na trenowanie i na ściganie (można na tydzień wyjechać na wyścig) i na pracę (po treningu można wpaść i w ramach dotlenienia rozładować towar na półki).

dobrze Huzar mowi, 8 czy wiecej godzin dziennie, jest bardzo ciezko pogodzic z profesjonalnym podejsciem do treningu. Wielu kolarzy półzawodowych (klasy continental i nizej ) ma swoje sklepy rowerowe itp. wiec pozostaje praca nie etatowa dla ‘‘zawodocow’’

Moze to troche nie bedzie zupelnie na temat, bo pytanie bylo o kolarzach scigajacych sie w zawodowym peletonie. Ja tu napisze o kolarzach w Australii, gdzie jako takiego kolartwa zwodowego nie ma. Wszyscy scigajacy sie kolarze w Australii maja dzienna (pelna wymiarowa) prace lub studjuja. Treningi odbywaja najczescciej przed praca, wstajac o 3 rano by przejechac 3-4 godziny treningu. W lokalnej zimie kiedy to jest glownie sezon szosowy w pelni, trenig ten jest odbywany wcalej swojej dlugosci z oswietleniem jako ze jest ciemno az do godziny 7 rano. Trzeba byc naprwade zacietym kolarzem, aby taki rygor stylu zycia sobie narzucic. Ale potem nie dziw, ze tacy kolarze pozniej dochodza do elity kolarstwa zawodowego, kiedy dostana swoja szanse i kontrakt zawodowca w Europie.
Tylko ci co dostana sie do AIS ( Australijski Instytut Sportu) maja stypendia i opieke profesjonalna, gdzie nie musza miec dziennej pracy. To jest w zasadzie kadra narodowa , ktora przygotowuje sie do Mistrzostw Swiata i Olimpiad. Reszta zwyklych smiertelnikow radzi sobie jak moze. Wiekszosc ma swoich indywidualnych lub klubowych sponsorow, ktorzy dadza im stroje kolarskie i czasem sprzet, ale na swoje utrzymanie musz zarobic sobie sami. Ja osobiscie podczas swojego scigania w RPA i Australii zawsze mialem prace dzienna. Niestety nikt by mnie nie zmusil do wstawania o 3 rano :stuck_out_tongue: wiec moj trening zawsze odbywalem po pracy. Ok 3 godzin wystarczalo aby wracac po ciemku z treningu. w weekendy robilo sie 4-6 godzinne jazdy lub wyscig i powrot rowerm dla dodatkowych km i to wystarczalo aby powalczyc na lokalnych wyscigach, gdzie wszyscy byli w podobnej sytuacji. Z uwagi na brak czasu, a zwlaszcza swiatla dziennego, wiecej uwagi poswiecalo sie na intensywnosc treningu niz na jego dlugosc. Niestety kiedy trzeba bylo jezdzic w wyscigach narodowych i miedzynarodowych, kiedy to braly udzial europejske zawodowe zespoly, to juz bylo trudniej powalczyc. Ale i tak udalo sie czasami cos uszczypnac dla siebie :wink: . Na wyjazdy na etapowe wyscigi zawsze korzystalo sie ze swego urlopu wypoczynkowego. Wiec na wakacje po sezonie nie moglo byc juz mowy. Ale przynajmniej nie musialem juz wyjezdzac do cieplych krajow :mrgreen: .

Bardzo ciekawy post Marek M. , wielu takze mnie rozjasniles jak wyglada sytuacja kolarstwa w innych krajach. A jesli mozna wiedziec ścigasz sie jeszcze obecnie??

Po zakonczeniu aktywnego scigania w wieku 35 lat, mialem kilkuletnia przerwe w sciganiu , choc nie od roweru. Ale w tym sezonie probuje znow swego szczescia w Mastersach. Nic powaznego, kilka wyscigow kiedy mnie ochota najdzie. Bez presji, dla frajdy. Obecnie w planach mam udzial w Pan Pacific Masters Games (Igrzyska Mastersow), ktore odbeda sie w przyszly weekend w Gold Coast. Tez dla frajdy :smiley:

he he jak to fajnie brzmi, też bym chciał pojechać na igrzyska dla frajdy :wink: oczywiście wiem, że mówimy o innych igrzyskach ale spodobała mi się ta wypowiedź, tak czy inaczej powodzenia.

Huzar , Ty tez bedziesz to robil dla frajdy , kiedy bedziesz w moim wieku :mrgreen: Swoja panszczyzne juz odrobilem. Od 15 roku zycia do 35. Ponad 20 lat ciezkiej pracy i wyzeczen wystarczy. Teraz to tylko dla frajdy. Ciekawa rzecz zauwazylem w Mastersach. Ze ci co scigali sie wyczynowo w mlodosci to juz nie bardzo im sie chce zarzynac na serio od nowa. A ci co przespali mlodosc i odkryli kolarstwo juz w wieku mastersow to chca jeszcze cos udowodnic i podchodza do tego bardzo powaznie. Za glowe sie biore jak slysze ile to oni km robia. Jednemu z klubu nawet trening interwalowy rozpisalem, bo jest ambitny i chce cos jeszcze zdzialac. Ja osobiscie mam juz mdlosci na sama mysl o interwalach, po tym ile obiadow zostawilem w przydroznych rowach :mrgreen: .
Nie dla mnie to juz. Przyszedl czas aby kolarstwo sprawialo przyjemnosc, bo sam napewno wiesz, ze wyczynowe jezdzenie nie zawsze ta przyjemnosc daje. Chociaz sukcesy pozwalaja zapomniec o tych tysiacach km spedzonych przewaznie samotnie z kwasem mlekowym w miesniach jako jedynym kompanem na drodze. :smiley:

Masz racje to nie te same Igrzyska :wink: Ale sa to Igrzyska Mastersow rejonu Pacyfiku.
Czyli dla krajow otaczajacych Ocean Spokojny. Obie Ameryki, Azja, Australia i Nowa Zelandia… Wczoraj napisalem ze pojade dla frajdy, ale dzisiaj dostalem male wyzwanie. Wlasnie dzisiaj zona moja zdobyla zloty medal w badmintonie i teraz mi nie daje spokoju i mowi ze teraz moja kolej :frowning: A mialo byc bez presji. :wink: Jak nie wygram to mam przegrane do konca mych dni. Bedzie mi wypominac, kto w tym domu jest lepszy . Ale jak tu zrobic forme w jeden tydzien :question: :smiley:

Dziekuje, teraz bardzo mi to potrzebne :smiley:

mowisz ze scigasz sie dla przyjemnosći a tu takie wyzwanie ‘‘musisz’’ pokonac tych co trenują niemaze zawodowo , bo inaczej masz przechlapane do konca Twych dni :wink: Powodzenia i życze I miejsca :mrgreen:

PS. patrząc po slabych wynikach wielu polskich zawodowcow, smię twierdzic ze oni tez robią to dla przyjemnosci, przejadą sie pare razy w tygodniu po kilkadziesiąt km i chcą wygrywac wyscigi :stuck_out_tongue: