Kim był dla nas Marco Pantani ?

Dzisiejszy etap Giro startuje w Cesenie, mieście gdzie swoją wielką karierę zaczynał Marco Pantani. Co prawda urodził się w pobliskim Cesanatico, ale tutaj wypłynął na większe wody. Chciałbym się dowiedzieć, co dla Was znaczył ten kolarz i jak go odbieraliście. Powiem Wam szczerze, że Marco Pantani dla mnie był kimś wielkim, symbolem uporu, walki a także człowiekiem, który mimo swoich wielu słabości charakteru, do końca próbował(nieskutecznie) pokonać samego siebie.
Później napiszę jeszcze więcej. Teraz czekam na wasze opinie, na których mi bardzo zależy. Nie chcę żeby to były “laurki na cześć”, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Napiszcie na prawdę co sądziliście o jego jeździe, sukcesach a nawet dopingowaniu.

Dla mnie Pantani był przede wszystkim niesamowitym walczakiem, z uwagi na Jego ciągłe ataki w górach.

To jeden z nielicznych kolarzy, który ‘‘dokopał’’ Jankowi :laughing:

A ja uwazam, ze to byl slaby czlowiek, nie poradzil sobie ze swoimi problemami, nie znalazl wokól siebie przyjaciół, ktorzy pomogliby mu. To przyklad sportowca, który po zejsciu “z biezni” zagubil sie w sobie.

ja uważam że Pantani w górach był swoim żywiole tam mogliśmy obserwować prawdziwą ambicję sportową i upór w dążeniu do celu,niestety w życiu prywatnym uważam podobnie jak TomAsz,Marco nie był człowiekiem silnego charakteru,nie potrafił sobie poradzić ze swoimi problemami i niestety wiemy jak to się skończyło

Mam fajny artykuł o Pantanim z listopadowego “Procyclingu” gdzie są kawałki tej słynnej książki o nim. Jeśli jesteście zainteresowani moge go przetłumaczyć w całości i tutaj wkleić. My pleasure.

czekamy :smiley:

Dla mnie Pantani to taki symbol walecznego kolarza, troche romantycznego w swoich atakach ale jesli jest w formie to niezwykle skutecznego. Taki styl jaki preferowal “Pirat” bardzo mi sie podobal i dlatego uwielbialem patrzec jak jezdzil wyscigi.
Niestety czlowiek ten mial tez bardzo slaba silna wole i psychike w wyniku czego kazde niepowodzenie bardzo sie nad nim odbijalo i wiadomo do czego doprowadzilo.

Polecam wszystkim zobaczyc sobie programy poświecone Pantaniemu (po wlosku niestety) dostepne w internecie i nagrywane z wloskiej telewizji:

Le salite di Marco Pantani
Record - Marco Pantani

Niemożliwe żeby zawodowy kolarz miał słabą psychikę i słąbą wolę. Poprostu umarł od uprawiania tego sportu i stosowanych narkotyków do zwalczania sportowego bólu. Ullrich też miał problemy z narkotykami, Pantani stosował je ale wszystko wymkneło sie z pod kontroli i uzależnienie pogłębiało sie do tego stopnia aż sie wykończył. Zatory w płuchach (jeśli dobrze pamiętam była o tym mowa) świadczą o sztucznym podwyższaniu chematokrtyu. no cóz ale to jest nierozłączna częśc tego sportu… już sie do tego przyzwyczaiłem i akceptuje to.

Był wielkim kolarzem i wspaniałym sportowcem. Takim należy go zapamiętać.

Co prawda raz zdarzyło mu się ich ‘‘spróbować’’, ale nie zrobił tego świadomie, bo jego ‘‘kolega’’ powiedział mu, że to środki uspokajające :stuck_out_tongue:

Ja kibicem zosatłem w 99 więc lata świetności Pantani miał juz za sobą. Jednynie co go widziałem to może jak się pokazał na dwóch etapach Tdf 2000 czy 2001(?) i Giro, więc zdania o nim wyrobionego nie mam :stuck_out_tongue:

Jednak to co słyszałem i czytałem to przede wszystkim och i ach o jeździe w górach i podkreślane na każdym kroku jego problemy z dopingiem i umysłem :neutral_face:

Livingstrong- czekamy na przetlumaczony tekst! Jestem ciekawey w jakim swietle pokzuja tam Pantaniego.

[center] [/center]

“Spalając się powoli - Ostatnie dni Marco Pantaniego”



Zaskakująco precyzyjna książka Manueli Ronchi, “Man on the Run”, trafi tej jesieni [2005 roku] do księgarni na całym świecie. “procycling” prezentuje ekskluzywny materiał, w którym ta dziennikarka i przyjaciółka Marco Pantaniego prezentuje ostatnie miesiące, dni i godziny życia zwycięzcy Tour de France 1998.

Lato 2003 było bardzo udane dla Marco i wydawało się, że wraca do zdrowia. Przynajmniej tak mówili jego przyjaciele z dzieciństwa, Michel Mengozzi i Giovanni Greco, którzy towarzyszyli mu na co dzień. Przestał miewać gwałtowne depresje, ale smutek cały czas go nie opuszczał. Kolarstwo pozostawało tematem tabu. Rower przestał dla niego istnieć, mimo, iż starałam się załatwić mu angaż w ekipach ONCE i Banesto. Wszystko na nic, Marco już wtedy żył tylko i wyłącznie w swoim własnym świecie, o czym doskonale wiedzieli dyrektorzy ekip, nie chcąc go zatrudnić na następny sezon.

Pewnego dnia Michel skontaktował Marco z jego starym przyjacielem z dzieciństwa, obecnie dziennikarzem Voce di Cesena, który od razu zapytał go ile przytył przez ten cały czas. “Dzisiaj jestem już ex-kolarzem, który ma 20-kilogramową nadwagę” - zażartował Marco. Na drugi dzień w gazecie ukazał się artykuł z nagłówkiem “Koniec Pirata”. Marco poprosił mnie, żebym sprostowała tą informację, zaprzeczyła, bo on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Widać było, że nie myśli jeszcze o sportowej emeryturze. Wtedy też postanowił odwiedzić mnie w Mediolanie, gdzie mieszkałam z moim nowo narodzonym synkiem, Filippo. Przywiózł mu kilka prezentów, był uśmiechnięty od ucha do ucha, bawił się z dzieckiem. Przypominał Marco sprzed kilku lat, opowiadał o Giro i Tourze, snuł plany na temat przygotowań zimowych. Ciągle jednak powtarzał, że kolarstwo stało się dla niego ciężarem i musi znów przynosić mu radość, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie.
Kilka dni później Marco i Michel polecieli na Kubę, oficjalnie na odpoczynek. Po powrocie jednak ich przyjaźń zaczęła się psuć. Marco był niespokojny, opowiadał wszystkim, że zakochał się w Kubance, prześlicznej dziewczynie i natychmiast wraca na wyspę. Próbowaliśmy przekonać go, że to nie jest najlepszy pomysł. Nawet Giovanni Lombardi, włoski sprinter, zaprosił go do swojego domu. Marco zawsze chętnie rozmawiał z nim o kolarstwie, o planach na przyszłość, nowych rowerach. Poza tym on zawsze dobrze czuł się w Hiszpanii, lepiej niż we Włoszech, gdzie był prześladowany przez dziennikarzy koczujących pod jego domem. W końcu dał się przekonać i poleciał do Madrytu, żeby spotkać się z Lombardim. Michel stwierdził, że to najlepsze lekarstwo dla niego, Hiszpania, rower i góry. Ta “sielanka” nie potrwała jednak długo, gdyż Marco po kilku dniach opuścił Madryt i poleciał na Kubę, gdzie dołączył do niego jego przyjaciel, Nevio, pilnujący, żeby telefon Marco pozostawał cały czas wyłączony. Kilka dni później jego ojciec otrzymał od niego wiadomość: “Zabierzcie mnie stąd, robi się coraz gorzej”. Zapytałam Michela czy jest w stanie polecieć ze mną na Kubę i dotrzymać mu towarzystwa. On z kolei chciał wiedzeć czy rodzice Marco zamierzają mu zapłacić za tą podróż, tak jak zawsze płacili za dotrzymywanie Pantaniemu towarzystwa. Gdy Marco dowiedział sie o tym był załamany. Mówił, że przyjaźń to kwestia pieniędzy. Jesteś biedny - nie masz przyjaciół. Bogaty - wszyscy są twoimi powiernikami. Marco prawdopodobnie nigdy nie udało się zbliżyć do ludzi, którym nie zależało na jego sławie i pieniądzach. To była jedna z większych tragedii jego życia.
To, co wówczas wydarzyło się na Kubie na zawsze pozostało tajemnicą. Marco nigdy o tym nie mówił, podobnie Michel, który nigdy nie przepadał za Nevio, tłumacząc, że handlował on trefną kokainą, całkowicie rujnującą zdrowie Pantaniego. Od czasu powrotu z Kuby Marco miewał bardzo dziwne stany, czasami był całkowicie nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje. Był dziwny, niespokojny. Jego prywatny lekarz, którego zatrudnili jego rodzice mówił, że Marco musiał na Kubie brać ogromne ilości “brudnej” kokainy, zmieszanej z najgorszymi świństwami. Podczas tej wyprawy Marco zapisał swój cały paszport wyznaniami, wyrwanymi z kontekstu zdaniami, które później odczytałam na jego pogrzebie.

Święta w 2003 roku, które okazały się być jego ostatnimi, spędził z rodzicami. Wydawał się być spokojny, rozmawiał dużo z mamą, Toniną, jego najlepszą przyjaciółką. Często odwiedzał ich Michel, któremu jakby na nowo zaczęło zależeć na Marco. Prowadził z jego rodzicami długie dyskusje o przyszłości. Pewnego wieczoru obydwaj tak się pokłócili, że doszło między nimi do bójki. Wówczas Michel i Giovanni Greco zaczęli się zastanawiać nad prywatną kliniką odwykową w Londynie, która miała być ostatnią deską ratunku dla Pantaniego. W swoje urodziny, 13 stycznia, napisał mi SMSa: “Manuela, już dłużej tak nie mogę. Moi rodzice są tutaj, nie pozwalają mi żyć, duszę się. To jest upokażające. Przyjedź po mnie”. Kazałam mojemu mężowi, Paolo, pojechać po Marko. Wydawało mi się, że kilka tygodni w rodzinnej atmosferze, z małym dzieckiem w naszym domu dobrze mu zrobi. Odpocznie od środowiska dilerów, od rodziców i fałszywych przyjaciół. Z drugiej strony czułam niesamowitą odpowiedzialność. Marco był bardzo chory, uzależniony od kokainy, a ja chciałam udźwignąć tą jego chorobę. Kiedy go zobaczyłam nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Był cieniem człowieka, wyglądał, jakby brał kokainę przez wiele miesięcy non-stop. Stracił całą nadwagę, która pozostała z treningowych zaległości. Niespokojny, ruchliwy, z nieprzytomnymi oczami. Cały Marco Pantani.

Po kilku dniach wspólnych zabaw na świeżym powietrzu i kolacji napisałam jego matce SMSa: “Tonina, masz wspaniałego syna. Jeszcze czekają was piękne dni”. Marco wydawał się po raz kolejny odmieniony. Jadł, śmiał się i dużo wypoczywał. Poprosiłam moją przyjaciółkę, pracującą w laboratorium, o wykonanie kilku testów krwi. Były negatywne. Pierwsze odtrucie udało się i nawet nie było aż tak bardzo bolesne. Fizycznie Marco był zdrowy. Psychicznie było coraz gorzej. Zaledwie 5 tygodni wcześniej zmarł jego przyjaciel, kolarz iBanesto, Jose Maria Jimenez. Marco na początku był przerażony, jednak po kilku dniach wrócił do swoich stałych wymówek o przemęczeniu i braku wolności. Pomimo wszystko wydawało się, iż jest na dobrej drodze do powrotu do normalnego życia. Pomagał mojemu mężowi w przebudowie domu, chodził na spacery do Trenno Park z moim malutkim synkiem. Pewnego wieczoru zobaczyłam jak Pantani leży na kanapie z Filippo i opowiada mu o Tour de France. Zrobiłam im wtedy zdjęcie, które jest moim największym materialnym skarbem. Tak właśnie będę chciała zapamiętać Marco. Następne dni przebiegały identycznie, aż do momentu kiedy Marco oznajmił nam, że chce wracać do Cesenatico. Wszyscy byliśmy przeciw, wiedzieliśmy, że zna tam każdego dilera w promieniu kilku kilometrów. On jednak uparł się, że chce zobaczyć swój dawny dom. Pożyczył samochód od mojego męża i obiecał, że wróci nazajutrz wieczorem.

Rekonstrukcja wydarzeń z następnych dni opiera się głównie na zeznaniach przypadkowych świadków. Wiemy, że Marco natychmiast pojechał do banku, wyciągając ze swojego konta 12.000 euro, wydając to wszystko na kokainę. Pożegnał się ze swoją matką, Toniną i ruszył w podróż powrotną do Mediolanu. Wrócił zgodnie z obietnicą, wykąpał się, ogolił, wyglądał całkiem normalnie. Zwykle gdy “brał” nosił zniszczone ubrania i nie dbał o swój wygląd. Następnej nocy usłyszeliśmy jednak dziwny hałas, jakby ktoś zataczał się po domu, rozbijając naczynia. Wtedy zorientowaliśmy się, że Marco nas zdradził, a w jego pokoju były wprost niewyobrażalne ilości kokainy. Mogliśmy chodzić za nim wszędzie, prowadzić za rączkę i nie pozwalać na żadne spotkania z przyjaciółmi, a on i tak znalazłby drogę do oszukania nas. Nie da się ukryć, że Marco stawał się coraz bardziej nieznośny. Ignorował mnie, obrażał mojego męża, spędzał całe dnie w swoim pokoju. Razem z Giovannim Greco zaaranżowaliśmy spotkanie z doktorem Furio Riverą w Le Betulle Clinic. Ten natychmiast stwierdził, że Marco jest typowym kokainistą i nie raz już był “po drugiej stronie”, widząc to, czego żaden normalny człowiek nie widział. Marco był arogancki i zbywał każde jego pytanie słowami: “Żaden lekarz mi nie pomógł”. Jego cynizm jednak szybko minął i obiecał, że w weekend zastanowi sie nad propozycją umieszczenia go w klinice w Rzymie. Po wyjściu od Rivery, Marco rozpłakał się jak mały chłopiec. Powiedziałam mu wówczas: “Chociaż ten jeden raz, zrób co ci mówie. Zobaczysz, że wyjdzie ci to na dobre. Musisz iść na odtrucie, musisz sobie pomóc. Kiedy wyjdziesz stamtąd zajmiemy się Tobą, wrócisz do domu”. Podczas powrotu do Mediolanu patrzył się nieprzytomnie w okno. W końcu stwierdził: “Nie skończe w więzieniu jako ćpun. Chce wolności. To społeczeństwo jest naćpane, nie ja. To oni mnie zniszczyli. Nienawidziłem narkotyków, a zobaczcie gdzie teraz jestem…”

Marco nie został jednak z nami. Wyprowadził się obrażony do hotelu. Chciał być sam. Zostawił nam liścik, który będę przechowywać do końca życia: “Wynosze sie stąd. Jesteście zbyt dobrzy dla mnie. Nie chcę sprawiac kłopotów. Pragne tylko odrobiny przestrzeni, gdzie będę mógł popełniać własne błędy. Chce być traktowany jak dorosły mężczyzna, który jest zdolny do podejmowania decyzji. Nie potrzebuje ludzi, którzy traktują mnie jak dziecko i mówią mi co mam robić. Odezwe sie. Zadzwonie też do rodziców i lekarzy, znam ich numery. Tymczasem zatrzymam się w którymś hotelu przy drodze”.

Nie chciałam jego odejścia, ale jeszcze bardziej nie chciałam, żeby brał kokainę przy moim dziecku. Zdołałam go przekonać, żeby został jeszcze jedną noc. Jego rodzice podjęli decyzje o przyjeździe. Baliśmy się, że doprowadzi go to do furii, więc poprosiłam moją teściową o zabranie Filippa na kilka godzin. To obudziło czujność Marco, który zaczął krzyczeć na nas, a potem kłócił się przez wiele godzin z rodzicami. Starałam się go przekonać, że nie zabrałam Filippo dlatego, bo bałam się, że zrobi mu krzywdę, ale dlatego, że chciałam w spokoju ustalić, co dalej z wielkim Marco Pantanim, który potrzebuje pomocy. Tonina była tak zdenerwowana, że zasłabła, więc musiałam wezwać pogotowie. Marco przestraszył się, że chce mu zrobić badanie krwi i odjechał. Nie wziął ze sobą niczego. Zostawił wszystko, co kochał. Mój mąż i Tonina pojechali do szpitala, a ja zaczęłam przetrząsać cały dom. Lekarze wytłumaczyli mi później, że to był atak paniki, ale nagle zaczęłam sobie wyobrażać, że w moim mieszkaniu jest kokaina. Prawie mogłam ją wyczuć…

9 lutego zadzwonił Marco. “Cześć Manu, jesteś już na nogach?”. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Nie tylko byłam już na nogach, ale byłam w biurze. Prosił mnie, żebym przyjechała do jego hotelu, jednak ja byłam zdecydowana, że nie mogę ustępować mu we wszystkim, więc powiedziałam, żeby sam przyjechał do biura. “Wiesz, że nie moge sie tam pokazać. Przyjedź do hotelu. Porozmawiamy w cztery oczy”. Odpowiedziałam mu, żeby poczekał do drugiej po południu, bo z rana mam spotkania z ważnymi ludźmi. “Nie… Chyba nie mogę poczekać do drugiej. Na pewno nie moge poczekać do drugiej. Poza tym jak ja mam dojechać do twojego biura?” Zastanawiałam się czemu nie mógł wziąć zwyczajnej taksówki, albo wynająć samochodu na jeden dzień. “Nie mam pieniędzy na samochód…” Byłam przerażona: “Jak to nie masz pieniędzy? Opuściłeś mój dom z niesamowitą ilością gotówki! Co ty zrobiłeś z tymi pieniędźmi?” - “Zapłace kartą kredytową” - odpowiedział.

Ostatnie słowa jakie Marco Pantani powiedział do mnie, brzmiały: “Manu, nie wiem czy zdołam poczekać na Ciebie. Nie mogę znieść czekania ani chwili dłużej. Jeśli zabraknie mi pieniędzy zadzwonie do Ciebie. Chyba pojade do Saturnii i chciałbym, żebyś mnie kiedyś odwiedziła z Filippo i Paolo. Będziemy brać kąpiele spa i budować naszą przyszłość”.

Jak zauważycie jakieś literówki czy inne błędy to mówcie :slight_smile:

nie chce się czepiać bo poświeciłas swoj czas na tłumaczenie tekstu ale Giovani Lombardi jest Włochem nie Hiszpanem

nie czepiasz sie, dziekuje bardzo, jasne, że Lombardi jest Włochem :slight_smile:

wielki szacunek za to tlumaczenie :slight_smile: bardzo ciekawy artykul

Przyłączam się do gratulacji za tłumaczenie :smiley:
Masz, jak to mówią, dobre pióro :slight_smile:

Ogladałam kiedyś film o Pantanim, niezwykle smutne miał oczy, a ojciec mówił, że miał duże poczucie humoru… aż trudno było sobie wyobrazić.

Właśnie zamówiłem sobie książke Man on the Run , koszt 82 zl czyli tanio nie jest ale mozna to jakos przelknac. Wersja oczywiscie anglojęzyczna bo na Polska to bym sie raczej nie doczekal.

A ta ksiązka “23 days in July” jaką tlumaczysz Livestrong jest u nas za okolo 72 zl o ile kojarze wiec spoko moze to bedzie nastepna jaka kupie.

Ślepa Genia - jak ktos siega do narkotyków dla zwalczenia bólu, ktory nie jest przewlekly lecz wystepuje jedynie w czasie ogromnego wysilku to ma slaba psychike. Kolarstwo to wlasnie glownie walka z bolem i dostosowanie sie do jego wytrzymywania.

A propos słabej psychiki, charakteru czy jak to inaczej nazwiemy. Czym innym jest talent sportowy a czym innym właśnie charakter. Dwa przykłady największych sportowców w swoich dyscyplinach: Matti Nykänen, wielki skoczek narciarski, gigant tego sportu, najwięcej wygranych konkursów PŚ, multimedalista olimpijski. W roku 1988 wyrzucony z drużyny za “niesubordynację”, na własny koszt pojechał do Calgary, ubłagał selekcjonera aby pozwolił jednak mu wystartować. Zdobył wtedy 3 złote medale. Właściwie “od zawsze” był rozrywkowy, a ostatnie lata to niemal stała jego obecność w rubrykach już to obyczajowych, już to kryminalnych. Pogłębiający się alkoholizm, napady agresji itp. A był geniuszem w dyscyplinie, w której trzeba mieć naprawdę mocne nerwy, żeby nie “narobić w majty”.
Drugi przykład: Diego Maradona. Kolejny geniusz, słynna “ręka Boga” i jeden z najpiękniejszych goli wszechczasów, w meczu z Anglią (ograł 8 Angoli niemal jak przedszkolaków i “wjechał” z piłką do bramki). MŚ w Meksyku w 1986 mógłby wygrac właściwie sam (no, powiedzmy z bramkarzem). Potem co? Kokaina, alkoholizm, problemy psychiczne.
Moim zdaniem te przykłady są w jakiś smutny sposób zbieżne z historią Pantaniego. Wielki talent, wielkie osiągnięcia sportowe ale brak wsparcia w przyjaciołach, rodzinie itp. Dopóki były wyniki sportowe, wszystko jakoś szło, kiedy zabrakło zwycięstw okazało się, że ci ludzie nie potrafili się odnaleźć. Czegoś zabrakło, sławy? poklasku? Z polskiego podwórka warto wspomnieć np. Jerzego Kuleja, który otwarcie przyznaje się do alkoholizmu, w który popadł po zakończeniu kariery.
Możliwe, że za tymi tragediami kryje się wielka wrażliwość tych sportowców, ale też ponuro obnażają one to, co dostrzegam u wielu ludzi - bezrefleksyjnej gonitwy za tzw. sukcesem. Tymczasem okazuje się, że ów “sukces” jest czymś bardzo ulotnym, często trudnym do zdefiniowania. Najważniejsze chyba jest to, żeby mieć “swój własny ląd” - przyjaciół, hobby, jakąś odskocznię od blichtru sławy, który jest najzwyczajniej w świecie pusty.
Banalnie to zabrzmi, ale uważam, że najpierw trzeba być człowiekiem a dopiero później zawodowcem. Jeśli nie ma się owej bazy, solidnego fundamentu, to wielkie sukcesy mogą być początkiem równi pochyłej.
W przypadku zaś Pantaniego nie bez znaczenia jest też mentalność tamtejszych kibiców, którzy momentalnie potrafią przejść od uwielbienia do nienawiści.

1 polubienie