Dla mnie Pirat to idol. Nie będę pisał o tym jak efektownie i efektywnie jeździł po góach. Podziwiam go za to, ale także za to jak potrafił zjeżdżać (często płacił za to ciężkimi wypadkami). Dzięki niemu przeżyłem cudowne chwile jako kibic kolarstwa. Pamiętam jak dziś rok 1998 i deszczowy etap Tour de France. Krzyczałem z radości tak głośno, że sąsiadka z góry zapytała się:
- Na którym kanale grają nasi i w co??
Pamiętam gdy zamarzłem bez ruchu gdy Pantani zatrzymał się na przełęczy aby ubrać pelerynke i pomknąć w dół jak wariat. To dzięki niemu (lub przez niego:)) głowe gole co dwa tygodnie a w lato pedałuje w bandance.
W którymś z postów przeczytałem ze dyskfalifikacja w 1999 z Giro zabiła go. Zgadzam się z tym. Nie widziałem w tedy tego, byłem zagranicą i dowiedziałem się o tym po telefonie rodziców. Nie wierzyłem. Marco chyba też nie. Zdjęcie gdy jest wyprowadzany w kajdankach przez carabinieri zabiło mnie. Zawsze wierzyłem, że się odbuduje, że wróci, choć częste informacje o wypadkach samochodowych i innych “przygodach” czytałem z ciężkim sercem.
Ostatnie kolarskie chwile z Marco Pantanim też wspominam cudownie. Chyba każdy z nas pamięta tą walke z Armstrongiem na Mount Ventoux. Marco wiedział, że nie odskoczy Lancowi, ale robił to co najlepiej potrafił, atakował. Nigdy nie wybaczyłem Lancowi, faktu, że jeśli nawet dał wygrać Marco to mówił o tym głośno. I druga wygrana etapowa w 2000 na etapie do Courchevel, gdzie na ostatnich metrach koła próbował utrzymac przebieraniec w koszulce KELME. Drugi na tym etapie był przujaciel Pantaniego José Maria Jimenez. Kto wtedy pomyśłał, że już w nieodoległej przyszłości oboje nie bedą nawet cieniem ludzi których wszyscy widzieli na tym etapie. Nikomu nawet nie przeszło przez myśl bo i dlaczego miało by przejść, że oboje tak się załamią i 4 lata później będą pedałować po etapach wyznaczonych w niebie.
Zawsze myślałem, że mój idol pozbiera się, ale walentynki 2004 roku ostatecznie mnie uswiadomiły. Od 2 lat 14 lutego nie jest dla mnie radosnym dniem (na nieszczęscie mojej dziewczyny), a plakat Pirata w żółtej koszulce nadal wisi na ścianie i zawsze będzie tam wisiał. Wierze, że gdyby nie wydarzenia z Giro 1999 Marco nadal by pedałował na trasach kolarskich. Marco zawsze miał swój świat. Często nawet przed etapami był cichy i zadumiony. To co się wydarzyło 1999 roku pchneło go w przepaść. Próbował walczyć. Czasem nawet mu się udawało, ale ostatecznie musiał przegrać. Był za słaby. Był sam.
Mnie kolarstwem zaraził dziadek, który opowiadał o wielkich, których pamiętał Rubic, Bartali, Coppi, Anquetil, Merckx, Poulidor, Koblet, a w TV podziwiał Inuraina. Ja wnukom będę opowiadał o wielkim Marco Pantanim