I oto nadeszła pamiętna niedziela. Flandria - najwspanialszy (oczywiście wg mnie) wyścig jednodniowy w kolarskim kalendarzu. Jedyna z wielkich imprez kolarskich, która obroniła się jeszcze przed monopolistycznymi zapędami ASO i RCS (ktoś powie: a TdS? A czym jest w dobie obecnej TdS? Uboższym krewniakiem rozrastającego się DL). No i przy tym chyba najbardziej autentyczna. Dla Flamandów Ronde to coś więcej niż wyścig. To sposób na życie. Centralny punkt w kalendarzu.
Dla wielu fascynatów kolarstwa na całym świecie Ronde jest ważniejsze niż Tour de France, mistrzostwa świata, czy jakikolwiek inny wyścig. Bo na Flandrii jest wszystko, czego może oczekiwać kibic. I jeszcze więcej - jakaś niepojęta potęga tradycji, ukrytej gdzieś pomiędzy stodołami a polami, której niestety nie można już dojrzeć ani na TdF, ani na Giro, ani nawet na Paryż - Roubaix, gdzie jak czytałem, na Arenbergu, wynajęci machacze machają flagami za pieniądze, żeby ładnie wyglądało w TV.
Jeśli chodzi o faworytów, trudno wysilać się ma jakąkolwiek oryginalność. Jest Cancellara i jest reszta świata. A więc:
poza kategorią - Cancellara
***** - Boonen, Gilbert
**** - Nuyens, Ballan, Pozzato, Hushovd, Devolder, Flecha
*** - Goss, Van Avermaet, Langeveld, Leukemans, Chavanel, Boom, Boasson Hagen, Sagan, Farrar
** - Hammond, Thomas, O’Grady, Hincapie, Burghardt, Steegmans, Hoste, Rosseler, Hayman, Vanmarcke, Roelandts, Oss, Quinziato, Murawjew,
-
- Voeckler, Igliński, Eisel, Gusiew, Iwanow, Hondo, Chainel, Cavendish, Degenkolb, Paolini, Vaitkus, Klier i jeszcze paru innych.