Widzę coraz więcej bicyclistów ze słuchawkami w uszach, słuchającymi muzyki. Nie pochwalam tego, aczkowliek staram się zrozumieć takich jeźdźców. Ja jestem starej daty, preferuję klasyczne rowerowanie. Dla mnie podczas jazdy welocypedem najpiękniejszą muzyką jest szum wiatru w uszach, kwilenie ptaków - gdy przejeżdżam przez las lub pola, szept drzew, odgłosy pracującego na trybach łańcucha i gwizd opon, dudnienie swojego serca, ciężki oddech. To mnie upaja. Nie mogę, nie potrafię zrozumieć ludzi którzy się sami uwsteczniają, nie chcąc nawet na krok oddalić się od dóbr które stworzyła cywilizacja, bojąc się pozostać na chwilkę w ciszy i osamotnieniu. Jako krajoznawca z przerażeniem patrzę, będąc z moim psem np. nad rzeką, by odpocząć a piesio by pohasał, jak podjeżdza wypasioną furą jakiś mieszczuch - pasibrzuch. Jak myślicie, co jest pierwszą jego czynnością po rozłożeniu krzesła/leżaka (bo na kocu czy materacu taki się nie położy by sobie coś nie odgnieść i nie miec kontaktu z brudną ziemią)? Oczywiście rozkręcenie na cały regulator jakiejś głupiej muzyki, następnie wyciąga taki typ - fizjonomią przypominający osobnika z IQ 50 - jakiś ambitny tygodnik “Politykę”, “Wprost” itp, który po kilku minutach porzuca w krzakach, wychla piwo, puszkę porzuca w krzakach. To jest przerażajace. Będąc w tym roku nad naszym pięknym Bałtykiem widziałem na plaży liczne ślady takiej “cywilizacji”, łacznie z potłuczonymi butelkami, to jest żenujące. Czy nie można spędzić nawet chwili w ciszy, posłuchać co mówi do nas przyroda? Skutkiem tego jest choćby to, że tak cywilizowani młodzieńcy już w młodości głuchną, ślepną i są ogólnie nierozwinięci emocjonalnie. Wystarczy takiego mieszczucha wywieźć do lasu i pozostawić go samego i gość przepada, jak mojego znajomego Franka buty na weselu. Zajmując się kiedyś obsługą kwalifikowanego ruchu turystycznego miałem bardzo często okazję z obserwowaćwłaśnie skutki tego przyrodniczego niedostosowania ludzi, były to przykłady cywilizacyjnego wynaturzenia. Otóż przyjeżdżali np. na rajdy górskie czy złazy ludzie - na ogół mnłodzież - z miast i wsi, w zorganizowanych grupach. Widać było jak na dłoni, że mieszczuchy to były lebiegi - paniczny lęk przed wędrówką w deszczu wśród akompaniamentu piorunów, nie potrafiły nazwać żadnego zboża ani napotkanego drzewa, nie wiedziały jaki ptak śpiewa lub siedzi na polu, natomiast muzykę i tych paralityków muzyków w śmiesznych kolorowych ubrankach owszem. Na noclegach w schroniskach studenckich czy na innych kwaterach lub w stodołach na sianie, paniczny lęk przed myszami, skorkami, muchami, widok pająka przyprawiał tych “Stefków burczymuchów” o palpitację serca. Dzieci wiejskie zaś wykazywały sie wielką samodzielnością i przystosowaniem do życia w społeczeństwie, po pierwsze bardzo uczynne, życzliwe, bez zażdrosci, znały i rozumiały to co je otacza i nie miałem z nimi nigdy żadnych problemów organizacyjnych, przy wieczornym ognisku były duszą towarzystwa, potrafiły rozweselić, zaśpiewać piosenki trampów, mieszczuchy zaś sparaliżowane pełgającymi ogniami, strzelającymi iskierkami, były przerażone myślą, że w ciemności moze ich zaraz uchlać jakiś robal, albo się potkną na korzeniu czy wykrocie.
Chcę podkreśłic z całą mocą, iż ja osobiscie też lubię słuchać muzyki, ale czynię to wyłącznie w warunkach sprzjających kontemplowaniu jej - czyli w domu na dobrym sprzęcie lub na sali flharmonicznej, a nie z jakiegoś taniego odtwarzacza mp3. Nawet jadąc autem, mimo iż mam bardzo dobry zestaw nagłaśniający słucham na ogół audycji radiowych, wiadomości, itp. rzadko muzyki - nie chcę jej po prostu kaleczyć, bo w trosce o swoje i innych bezpieczeństwo nie mogę się podczas kierowania skupić na słuchaniu, delektowaniu się jej pięknem, a robienie wokól siebie tylko chałasu mnie nie interesuje. Podobnie nie czytam prasy jadąc autobusem czy pociągiem /wolę pooglądać krajobraz/, na to jest dom i cisza, muszę sie skupić nad tym co czytam, by nic nie uronić z sensu tekstu.