Clasica San Sebastian 2006

Nie będzie :smiley: Brutalne :smiley: Ale ja też nie będe :smiley: :smiley: 26 lat, 6 rok zawodowstwa, dopiero 2 zwycięstwo. Xavier Florencio, czyli czysty przypadek. Podejrzewam, że Valverde wcale “nie chciał” tego wyścigu wygrać, a wszyscy i tak siedli mu na koło.

a Fedrigo na Tour de France w tym roku? :unamused:

Wypowiedzi Xaviera Florencio nie pozwalają nie poczuć wielkiej sympatii do tego kolarza :smiley: Trzeba mu życzyć wszystkiego najlepszego. W końcu to jedyna osłoda tego dennego wyścigu. Niech ma swoje 5 minut :slight_smile: Nie będę go już smarował błotem. Zaklaszczę ze wszystkimi: BRAWO :exclamation:

A ja tam klaskał zwycięzcy nie będę. Mam swój stosunek i opinię do wyścigów i zawodników Pro Tour, zdecydowanie odmienne od większości forumowiczów. Po prostu przyjąłem do wiadomości, że wyscig się odbył, sponsorzy się pokazali, przedstawili swoja ofertę, liczą teraz jaki był to efekt reklamowy, ilu nowych klientów im wyścig przysporzy, a telewizji o ile zwiększy oglądalność. Media, każdy zrobił co do niego należało. Wszyscy się już sposobią do odbębnienia kolejnego wyścigu, do zrobienia społeczeństwu wody z mózgu.

Oglądalność pozostanie na tym samym, niskim poziomie. Nie spadnie, mimo takiej padaki :smiley: Dzisiaj na cyclingnews jakieś dogłębne analizy tego wyścigu, czytamy o tym, jak to trójce uciekinierów niewiele zabrakło, żeby rozstrzygnąć zwycięstwo między sobą. Kiedy po przejechaniu 3/4 Jaizkibel wciąż jechał wielki peleton wiadomo było, że nie dojadą. Szkoda, że tak niewielu zwraca uwagę na taktykę i próbuje ją odczytać, a potem mówią i piszą jakieś bzdety i podniecają się niewiadomo czym. Największy skandal, że to był klasyk ProTouru właśnie i takowy chciałem obejrzeć. Nie interesowały mnie postępy w treningach po kontuzji Valverde. Tak na marginesie, ale to istotna kwestia - KOLARZE WYKORZYSTUJA SLABA ZNAJOMOSC KOLARSTWA PRZEZ WIEKSZOSC KIBICOW DO TEGO, ZEBY USTAWIAC WYSCIGI MIEDZY SOBA. Potem po wyscigach opowiadaja jakies glupoty jak to bylo ciezko ale sie udalo a kibice sa wniebowzieci. Komedia :/ Kolarstwo to komedia :/ W 90% przypadkow. No ale dyrektorzy sportowi sa zadowoleni, sponsorzy tez. Kibice, co to pojecia nie maja zielonego co sie wokol nich dzieje takze. Tylko tacy dyletanci jak ja sie czepiaja. Sory, chcialem wczoraj obejrzec kolarstwo, ale o to coraz ciężej thease days.

KOLARZE WYKORZYSTUJA SLABA ZNAJOMOSC KOLARSTWA PRZEZ WIEKSZOSC KIBICOW DO TEGO, ZEBY USTAWIAC WYSCIGI MIEDZY SOBA
Sądzę, że to słowa na wyrost. Rozumiem ustawianie wyścigu wewnątrz drużyny:ma wygrać lider bo jest rozpoznawalny, przyciąga sponsorów i widzów, tworzy legendę - tak jak w Formule 1. Nie sadzę natomiast aby kolarze ustawiali wyścigi między sobą. Każda wygrana to chyba dla nich premia za zwycięstwo, premia od sponsora itd. Chyba dobrze rozumiem zasady: wygrywa ( czytaj zarabia ) lepszy. Stąd chyba te afery dopingowe ciągnące sie za kolarskim peletonem od kilku lat - każdy chce byc lepszy. Wbrew pozorom kolarstwo to sport w gruncie rzeczy indywidualny. Stąd ciążko mi wyobrazić sobie ustawianie wyścigów mędzy zawodnikami. Jeśli sie mylę to prosiłbym o tz. łopatologię, czyli proste wytłumaczenie sensu ustawiania wyścigów między kolarzami.

Musisz zrozumieć pewną prawdę, że kolarze profi, sa tylko najemną /tańszą lub droższą dla teamu/ siłą roboczą, kontrktowaną na określony czas do wykonania określonej pracy i że są - obok właściciela teamu, sponsora, dyrektora sportowego - stroną w całym postępowaniu. Stroną która myśli i kombinuje, jak by tu sobie życie ułatwić bądź poprawić na dziś oraz w przysżłości. Zechciej zauważyć, że inaczej myśłi i postępuje zawodnik młody, początkujący w cyklu profi - on jest waleczny, zdobywczy, chce się pokazać, bo to jest jego karta przetargowa przy zawieraniu kontraktu, a zupełnie inaczej zawodnik o juz ugruntowanej pozycji zawodowej i sportowej. On już jest bardziej zachowawczy, planuje swoją profesjonalną przyszłośc z wyrachowaniem. Zechciej zauważyć, że kolarze profi mimo, iż jeżdżą w róznych zespołach są często wielkimi przyjaciółmi, mieszkają po sąsiedzku, razem przygotowują się do sezonu. Dziś są w konkurujących ze sobą zespołach, na drugi rok mogą już jeździć w jednym zespole. Mimo wszytko te właśnie elementy trzeba brać pod uwagę przy każdej ocenie zawodnika i jego postępowaniu na wyścigach, często szytym zbyt grubymi nićmi. Na zasadzie dzisiaj ja tobie, ty mi jutro pomożesz. Zawodnicy Ci przebywając, trenując razem znają się jak łyse konie, doskonale wiedzą jaką kto ma formę w danym dniu. Wystarczy, że któryś zawodnik, o którym przed wyścigiem piszą i mówią, że jest faworytem wyścigu czuje się kiepsko, ma z jakiegoś powodu niespodziewanego doła, o którym nie wie nawet coach. I co, się wówczas stanie? Oczekiwania mediów i kibiców wszak należy spełniać, więc idzie układ pomiędzy zawodnikami, typu: słuchaj ja dziś jestem cienki, ale musze być widoczny, więc tam i tam atakuję wiedząc, że nie odjadę bo nie mam siły, ty mnie kontrujesz, ja poprawiam, ty albo koleś z twojego teamu znowu zagina i jest po mnie. Wy odjeżdżacie, ja zostaję w peletonie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Nikt takiemu zawodnikowi nie zarzuci że się lenił, że nie próbował walczyć, pismakom taki zawodnik po wyścigu powie: sami widzieliście jak walczyłem, ale tamten dzisiaj był naprawdę w życiowej formie i co ja mogłem zrobić więcej, dałem z siebie wszystko… Równie dobrz można za pieniądze namówić zawodnika/ów z innego teamu by pomagali podczas wyścigu, bo gregario z własnego teamu są wypompowani, itp, itd. Kibice będa aż kwiczeć z zachwytu jak dziarskiego mają faworyta, sponsor się posika, telewizja ma wysoką oglądalność bo coś się dzieje. To tylko jeden z możliwych scenariuszy układu. Tylko wyobraźnie może być tutaj ogranicznikiem. Ktoś powie, że piszę dyrdymały wyssane z brudnego palca. Ale zanim tak uczyni niech sie zastanowi, czy słyszał kiedyś o popularnych w Polsce tzw. “spółdzielniach kolarskich” i o panujących w niej układach?.

Lucjan, zastanawiam się, czy nie usunąć Twojego posta :wink: . Pomyśl, co się stanie, jak wejdzie tu jakiś początkujący kibic kolarstwa albo początkujący kolarz-amator. I co? I od początku go zdołujemy :wink: . Bo, niestety, masz rację :frowning: .
Chociaż może właśnie to decycuje o “inszości” kolarstwa - nie dołuje się faworyta tylko dlatego, że miał zły dzień, bo gdzieś tam (choćby na jednym podjeździe) się pokazał i ma wyścig “zaliczony”?

Acha… No tak z tego puktu widzenia to faktycznie może tak wglądać, zwłaszcza jak sobie teraz uświadomiłem kolarzy profi na przyzwoitym poziomie jest naprawdę garstka, więc i dogadać sie jest łatwo i szybko. No cóż, trochę szkoda, ale mam nadzieje, że nie jest to regułą na wielu wyścigach. Przykro troche,że ten świat ( kolarski ) komercjalizuje sie i zaczyna wyglądać jak polska lub nie przymierzając włoska liga piłkarska.

Trafnie to Tomek65 określiłeś, używając słowa KOMERCJALIZACJA do nazwania ogółu spraw i wyczynów związanych z kolarstwem zawodowym na szczeblu Pro Tour. Ja na swój użytek nazywam to także/przede wszystkim “CYRKIEM ROWEROWYM” i patrzę nań z przymrużeniem oka, nie traktując wyścigów z tego cyklu jako nieziemskiego zjawiska o magicznym znaczeniu i niewyobrażalnym poziomie sportowym. Aspekt sportowy tego typu wyścigów jest tylko jednym z wielu i to wcale nie najbardziej znaczącym czy najbardziej pożądanym elementem rywalizacji. Największą, najbardziej zażartą rywalizację, nie zawsze dostrzeganą przez kibiców, toczą za kulisami wielkich wydarzeń sportowych naszych ulubieńców, sponsorzy i media, bawiąc się na wspólnym wielkim pikniku /zauważcie, że np. w dużych wieloetapowych wyścigach kolumna samochodów reklamowych przejeżdza znacznie dłużej i jest bardziej okazała od kolumny kolarzy z wozami technicznymi; to właśnie przed wyścigiem trwa festyn, sam wyścig jest tylko dodatkiem do zabawy, zauważcie z jaką namiętnością ludzie fotografują kolorowe zabawnie ustrojone autka z kolumny reklamowej, zaś mknących kolarzy wielu niestety nie zdąży sfotografować/. Wszak rywalizacja sportowa kolarzy jest tylko pretekstem/sposobem do wyciągnięcia ludzi na ulice, przed telewizory, do czytania gazet, by na zasadzie działania na podświadomość wbijać ludziom do głowy logo marki sponsora, by wzbudzić w nim żądzę nabycia jego wyrobów i produktów, by marka stała się rozpoznawalna i by kibic się z nią identyfikował, o niej mówił znajomym, szukał jej w salonach i marketach - bo już jest mu ona skądś znana, bliska. Wystarczy zagłębić się w pierwsze strony wydanego przez Magazyn Rowerowy albumu Tour de France - ilustrowana kronika wyścigu"wydanego w lipcu 2005 jako tłumaczenie wydania niemieckiego “100 Jahre Tour de France”, by zrozumieć elementarny fakt, iż wyścig ten został zorganizowany po to by uratować gazetę “Le Veleo”, a później “L`Auto” przed bankructwem. Wyścig był tylko narzędziem, którym się posłużono. Otóż organizowany wówczas wyścig TdF był tylko pretekstem/sposobem na zwiększanie nakładu i zdobywania nowych czytelników, chcących poczytać co też to za dzielni ludzie zmagają się na wyścigu /śmiałków traktowano często jako ciekawostkę przyrodniczą/, a wybuchające podczas niego małe i większe skandaliki /nie zawsze zwiazane z rywalizacją zawodników/ dodawały pieprzu i pikanterii wydarzeniom. Dlatego by podnieść dramaturgię ówczesnych wydarzeń planowano etapy o długości przekraczającej 400 km, po bezdrożach. Przeczyło to jakiejkolwiek logice, ale im bardziej było to zwariowane, tym bardziej wzbudzało ciekawość ludzi oraz śmiałków chcących zmierzyć sie z rzuconym wyzwaniem /jak głosi legenda głupków nigdy nie brakowało/. Nie chodziło organizatorom wcale o dobro zawodnika, istotą zamiarów było podgrzewanie nastrojów, tworzenie atmosfery niesamowitosci, niecodzienności wyczynów zawodników. Kogo interesował wówczas doping i drobne oszustwa? Tak niestety pozostało do dzisiaj. Wszak to skala przedsięwzięcia, stopień trudności wyścigu miał tworzyć jego legendę, kolarze byli tylko narzędziem w tym wszystkim, ich traktowano przedmiotowo. W sporcie na tym poziomie /przypomnę Pro Tour/ nie ma sentymentów, nie ma zabawy w dobro i zło, jest tylko jedna klasyfikacja: jesteś biedny lub bogaty, twoja marka/logo zdobędzie popularność, zagnieździ się w pamięci ludzi lub nie, będziesz miał z tego profity lub nie. Nikt nie sponsoruje kolarstwa dlatego, że je lubi. To wyrafinowana maszyneria, której trybiki porusza pieniądz. By bliżej opisać mechanizm tego typu działań marketingowo -merkantylnych musiałbym napisać sążnisty post, który nie każdy mógłby zrozumieć. Zaś na napisanie oddzielnego artykułu/wątku do dyskusji nie mam za dużo czasu, a ponadto na pewno nie spotkałby się on ze zrozumieniem i aplauzem, przeto by nie dawać pożywki potencjalnym krytykom i oponentom moich poglądów /którym często zbiera się na wymioty lub na płacz - bo niektórzy z forumowiczów tak reagują na moje posty/, czasu marnować mi się nie chce. Wolę sobie popedałować :))

Lucjan, jak to było z nazwą tej gazety?

Ja osobiście w sumie mam gdzieś całą tą karawanę. Jeśli kolarze nie zgadzają się z systemem rozgrywek, kalendarzem, terminami czy czymkolwiek innym, mają prawo głośno o tym mówić i wywierać presję na UCI, aby ta dokonała zmian. NIE ROBIĄ TEGO, pomimo, że zostały im stworzone ku temu odpowiednie instytucje! Wniosek jest jeden jedyny - ustawianie wyścigów i układy są bardzo wygodne i to nic, że oszukuje się przy tym kibiców i BIERZE ASTRONOMICZNE GAZE ZA NIC. Kolarstwo to układy i cwaniactwo. Gdzie mają kibiców nasi herosi pokazali w tym roku na Giro d’Italia. Ten przykład powinien przejść do klasyki, ale pomimo tego, że jest tak smutny i porażający, NIE DO WSZYSTKICH PRZEMOWIL. Cyrk, dokładnie. Cyrk a nie wyścigi. Wszystko na niby i cieszenie buźki do kamery i ocieranie potu po “nieludzkim wysiłku”. No ja bym sobie osobiście obejrzał jakiś wyścig kolarski z przyjemnością.

Podaję za cytowanym w moim wcześniejszym poscie albumem:
czasopismo “LAuto - Velo" zostało założone na początku XX wieku przez konstruktorów rowerów i automobili. Celem założenia czasopisma była chęć potanienia kosztów reklam swoich wyrobów, dotychczas umieszczanych w drogiej gazecie "Le Velo", czyli inaczej mówiąc chciano stworzyć konkurencję dla wysokonakładowej gazety "Le Velo" będącej organizatorem wyścigu kolarskiego Bordeaux-Paryż. Nakład tej zacnej gazety przekraczał w owym czasie 100 tys. egzemplarzy. Z racji zbieżności nazwy nowej gazety "LAuto - Velo” z wydawaną już “Le Velo”, po procesie sądowym założyciele gazety zostali zmuszeni do zmiany nazwy wydawanej gazety, przemianowywując wydawany tytuł “LAuto - Velo" na "LAuto”. Gazeta ta od początku borykała sie z problemami finansowymi. Cytat: “[i]latem 1902 roku dziennikarz Geo Lefevre wpadł do biura swego szefa Henri Desgrandea. Pomysł jak uratować "LAuto” dojrzewał w jego głowie już od dłuższego czasu, ale dopiero ostatniej nocy przybrał konkretne kształty. Marzeniem Lefevrea było zorganizować wyścig dookoła Francji. Zainteresujemy tym ludzi w całym kraju, będą kupować gazetę, żeby dowiedzieć się jaka jest aktualna sytuacja na wyścigu, streścił krótko, pełen euforii swoją ideę[/i].". I dalej jest opis, jak goście kombinowali nocami, by stworzyć tak niewiarygodnie karkołomny wyścig, który przyciągnie rzesze nowych czytelników, żądnych opisów zmagań kolarzy z trudnościami. W dniu 20 maja 1903 r. "LAuto" zamieściło ogłoszenie o przyjmowaniu zgłoszeń do pierwszego TdFrance. Trasa do przejechania w dniach 1-19 lipca liczyła 2.400 km. (wyobraźmy sobie ówczesne rowery i taki dystans do pokonania - czy to nie było szaleństwo graniczące z idiotyzmem? Kto myślał wowczas o kolarzach, organizatorów interesowała jedynie dramaturgia wydarzeń. Na start w pierwszym wyscigu zdecydowało się aż 60 mlodzieńców, nieświadomych tego co ich czeka w najbliższych dniach. Jedynym problemem organizatorów wyścigu było - czy i jak zareaguje na wieści z trasy publiczność i czytelnicy, czy Tour nie zostanie wydrwiony i wyśmiany. Ten album to kopalnia wiedzy o TdF, obfituje w pikantne opisy niecnych zachowań zawodników, organizatorów, publiczności, jednych byle tylko wygrać, innych by zwiększyć zainteresowanie wyścigiem, by skłonić sfery finansowo - bankowe do przychylnego spojrzenia na przedsięwzięcie i otwarcie kies z forsą, mogącą ugruntować pomysł i sukces gazety.
Po wojnie /album nie podaje której/ tytuł “LAuto" został przemianowany na dzisiejszą "LEquipe”.

Dlatego ja osobiście wolę jechać pooglądać wyścigi naszych żaków, młodzików i juniorów młodszych aniżeli epatować swoje oczy tym profesjonalanym CYRKIEM. Na wspomnianym poziomie amatorskiego ścigania się, jeszcze jest odrobina naturalności, autentycznej rywalizacji, zawodnicy przeżywają swoje radości i gorycze porażki. Każdy zawodnik jedzie po swoje, pojęcie dyscypliny taktycznej to dla tych maluchów obcy termin, walczą do upadłego /inna sprawa, ze chłopaki sobie kombinują już z różnymi dopałkami, ale to inny problem/. To jeszcze ma znamiona kolarstwa, przez duże K.

Zgadzam się :slight_smile:
Młode chłopaki czują ducha. Do czasu, aż nie dorosną i nie zaczną jeździć w tych śmiesznych wyścigach elity, w których ja, jako kibic w ogóle nie wiem o co chodzi. 99% wyścigów pozbawiona jest zupełnie jakichkolwiek trudności i kończy się albo prawowitym finiszem z peletonu, albo “ucieczką” tak zwaną, która jedzie, jedzie, jedzie aż dojedzie. Żeby jeszcze panowie przejawiali jakieś zapędy w kierunku rozbicia wymęczonej grupy… NIE i tyle - finisz z całej grupki, ucieczki tak zwanej. Musiał by chyba ktoś umrzeć po drodze.
Na osłodę proponuję jeszcze youtube.com i filmiki z połowy lat 90tych. Jest ich tam parę. Dobry filmik z Paris-Roubaix, Flandrii, mistrzostw swiata z 94 roku zdaje sie. Od razu w oczy rzuca sie to, jak oni sie tam zaginają! I jak jest atak z grupki to nikt sie na nikogo nie oglada i nie czeka az ktos zacznie gonic tylko kazdy gna do przodu za uciekinierem. DZISIAJ MOZNA WYGRAC WYSCIG TYLKO DLATEGO, ZE RESZTA ZAMIAST GONIC BEDZIE SIE NA SIEBIE OGLADAC. Specjalnie to podkreslilem, bo to zalosne. Ogladanie, ogladanie i pojechal i… wygral :/ We wspolczesnym kolarstwie, czyli po erze LA resztki ducha kolarstwa zachoiwaly sie jeszcze w takich wyscigach jak Dookola Flandrii i przede wszystkim Roubaix. Reszta jest przykra jak “mistrz” Valverde.

[size=75][ Dodano: Wto 15 Sie, 2006 01:02 ][/size]
A zapomniałem dodać, że w każdej ucieczce obowiązkowo musi się znaleźć Kazimierz Stafiej i Radosław Romanik. A to ważne :/

Wiadomo, spółdzielcy górą.

Lucjan, teraz jest już chyba dobrze, bo wcześniej zauważyłem nazwę Le Veleo i nie wiedziałem, czy to literówka, czy tak nazywała się gazeta.