Piekło Północy - Paryż - Roubaix

Nie ma co dużo roztrząsać. Boonen był, jak to mówią Anglosasi - “untoucheable”, nie do pokonania, poza zasięgiem.

Na Flandrii i Roubaix zobaczyłem coś, co wyraźnie odróżnia Quick Step od innych drużyn. Prócz ogromnego talentu zawodników, widziałem niesłychaną determinację, żądzę zwycięstwa, poczucie własnej wartości i koncentrację na celu Boonena i Devoldera. Koncentracji, której zabrakło w kluczowych momentach, zarówno Hushovdowi jak i Flechy. Czy to Lefevre tak ich nakręca? Natomiast pojedynek Boonena i Filippo “Cienia” Pozzato pokazał, kto tak naprawdę zasługuje na miano króla Bruku.

Na marginesie dodam, że Quick Step, według słów samego Lefevra, wystawi rezerwowe składy na Ardeny i Giro, natomiast na TdF, Devo i Chavanel będą walczyć w generalce, a Tommeke postara się o Zieleń.

Generalnie piękny wyścig, upadków oczywiście szkoda, ale takie sytuacje zawsze dodają dramaturgii i niejako odróżniają P-R od innych wyścigów

Najbardziej szkoda mi Flechy, liczyłem bardzo na niego, myślę, że próbowałby zaatakować i napsułby sporo krwi Boonenowi

In plus zaskoczył mnie Hushovd, owszem Norweg masywny i nadaje się na takie wyścigi, ale walki o podium z jego strony się nie spodziewałem, a tymczasem gdyby nie upadek to pewnie wjechałby z Boonenem na welodrom

Boonen miał sporo szczęścia, ale nie ulega wątpliwości, że był bardzo mocny i wygrał zasłużenie

a Hoste po tym co powiedział już nie znajdzie u mnie szacunku, zresztą notabene to właśnie on z tej szóstki wydawał mi się najsłabszy

co powiedzial Hoste?

Nie przypomnę sobie dokładnego cytatu wypowiedzi Hoste, a nie chce mi się szukać. W skrócie: Hoste powiedział, żeby Flecha nie zbliżał się do niego, skrytykował styl jazdy Hiszpana, uznał go za winowajcę swojego niepowodzenia i ogólnie wyrażał się o nim dość niepochlebnie.

Taki mniej więcej był sens wypowiedzi Belga. Cociaż ja bym do tego aż tak wielkiej wagi nie przywiązywał. Wiadomo: Stres, zmęczenie, rozgoryczenie kolejnym niepowodzeniem. Możliwe, że przeprosi. No ale o tym agencje ani portale już nie napisżą.

hoste powiedział:
Flecha better not come near me. I’m furious since we are the suckers, especially since I still had Van Summeren with me and we both had something left. I was good enough to get on the podium, but possibly more than that was within my reach. Flecha ruins my race first of all when he wasn’t pulling and acting stupidly. Then he was able to attack, and in the end it turned out he wasn’t even able to steer. If someone like that slips away there’s not much you can do but to ride over him; I couldn’t avoid him. The fact that we’re finishing fourth and fifth boosts the morale, but personally I’m sick of it.

w tłumaczeniu z translatora google (nie chciało mi się przekładać, sorrki :slight_smile: ) wychodzi:
Flecha lepiej nie zbliżać do mnie. Jestem wściekły, ponieważ jesteśmy frajerów, zwłaszcza, że nadal miał Van Summeren ze mną i obaj coś lewo. Byłem wystarczająco dobry, aby dostać na podium, ale prawdopodobnie bardziej niż to było w moim zasięgu. Flecha ruiny mój wyścig w pierwszej kolejności, gdy nie był ciągnięcie i działa stupidly. Potem był w stanie zaatakować, i w końcu okazało się, nie był nawet w stanie sterować. Jeśli ktoś tak obsunięcia się tam nie wiele można zrobić, ale jazda na nim, nie mogłem go uniknąć. Fakt, że jesteśmy ukończeniu czwartego i piątego zwiększa morale, ale osobiście jestem chory na to.

W ogóle to jedna z moich ulubionych edycji Paryż-Roubaix, które śledziłem na żywo. A śledzę od 19 lat, jeszcze z anteny satelitarnej w domu rodziców. Najpierw Eurosport, potem rano szybko do kiosku po “Przegląd Sportowy” po pełne wyniki. :wink: Czasy prehistoryczne.

Ale i tak nic chyba już nie przebije wyścigu z 1994 roku. Błoto, woda, defekty, upadki. Czmilowi tylko oczy było widać na mecie. Jedynie 48 zawodników, ukończyło. No i czas wyścigu wiele mówi - 7 i pół godziny. Średnio godzinę dłużej niż normalnie.

Może za rok coś takiego się powtórzy?

Ja ogladam od 2000 (2008 nie ogladalem). Dla mnie bylo srednio, choc te upadki rzeczywiscie dodaly pikanterii…

Najbardziej lubie 2001 (podobnie jak Ronde von Vlaanderen), czyli Domo VS Hincapie w błocie (to tez byla Wielkanoc)…

Podobaly mi sie jeszcze te edycje, w ktorych wygrawali van Petegem (2003) i Backstedt (2004).

Heh, tez to mialem. Zliczalem na wlasna reke punkty do Pucharu Świata :wink:

Po kazdym gorskim etapie i czasowce Grand Tours tez kupowalem :smiley:

Ogólnie to i tak nic nie przebije TDF 2003 !!! :smiley:

Eee tam…

Przepraszam, że piszę ten tekst w sekcji o roubaix, no ale sebka twierdzi, że nic nie przebije TdF’03. To poczytajcie:

TdF 1989: Emocje do ostatniej chwili

Francuz Laurent Fignon w chwili startu Tour de France 1989 był w swojej życiowej formie. Właśnie wygrał Giro d’Italia i wydawał się doskonale przygotowany do powtórzenia swoich zwycięstw z 1983 i 1984 roku. Greg LeMond (USA), triumfator z 1986 wrócił do ścigania po przerwie spowodowanej groźnym postrzałem podczas polowania w rodzinnym USA. Amerykanin ledwo uszedł z życiem. Mimo, że jego forma wydawała się rosnąć, to pozostawały pytania o kondycję i wytrzymałość podczas trzytygodniowego wyścigu. Greg, w przedstartowych typowaniach dziennikarzy i fachowców, raczej nie był wymieniany wśród faworytów. Na liście głównych pretendentów do zwycięstwa przed startem w Luxemburgu, umieszczano raczej obrońcę tytułu Pedro Delgado, mistrza z 1987 Stephena Roche, amerykańskiego górala Andy Hampstena i właśnie Fignona.

Były kolarz i dziennikarz Jean-Marie Leblanc zastąpił na fotelu dyrektora wyścigu, Jeana-Francoisa Naqueta-Radiqueta, który opuścił stanowisko na skutek wrzawy wywołanej skandalem dopingowym w 1988 roku. Nowy dyrektor miał ambicję, by znów oprzeć ściganie w Tourze na starych wartościach i ideałach, jak w czasach Desgrangesa i Goddeta.

Emocje w 1989 roku zaczęły się już podczas prologu w Luksemburgu. Startujący jako ostatni zawodnik, zwycięzca sprzed roku, Pedro Delgado popełnił wielki błąd. Hiszpan przybył na miejsce startu spóźniony o ponad dwie i pół minuty. W ten sposób, zanim ruszył na trasę, już stracił wiele z szans na powtórzenie sukcesu sprzed roku. Pierwszym liderem w 1989 roku został utalentowany Holender Erik Breukink, który pozostawił w pokonanym polu Fignona i LeMonda o 6 sekund.

Pierwszym poważniejszym testem na trasie był etap piąty – siedemdziesięciotrzykilometrowa indywidualna jazda na czas z Dinard do Rennes. Jak przystało na Bretanię, pogoda była paskudna, wiał wiatr i lał deszcz. Greg LeMond po raz pierwszy zaprezentował się z nową kierownicą, powodującą bardziej aerodynamiczną sylwetkę na rowerze. Wyposażony w tę technologiczną nowośc, Amerykanin ruszył na trasę, ostro pod wiatr. Na trasie zdołał wyprzedzić aż pięciu zawodników startujących przed nim i oczywiście wygrał tę indywidualną próbę. Delgado stracił 24 sek. a Fignon 56 sek. Ta wygrana jednoznacznie usunęła wszelkie wątpliwości wysuwane przez obserwatorów, a dotyczące formy fizycznej i psychicznej Amerykanina. Nagrodą za świetną jazdę było objęcie przodownictwa w wyścigu i założenie „żółtej koszulki”. Mimo, że do Paryża pozostały jeszcze wszystkie etapy górskie, to LeMond znów zaczał być wymieniany w gronie głównych pretendentów do ostatecznej wygranej.

LeMond i jego zespół szybko przekonali się, że nie będzie łatwo utrzymać pozycję lidera. Gdy zawodnicy zaczęli się wspinać na pierwsze górskie przełęcze w Pirenejach, koledzy Amerykanina z małego belgijskiego teamu ADR, robili wszystko, żeby kasować ucieczki i chronić swojego lidera. 9. etap wiódł z Pau do Cauterets, a ostatnią przełęczą była trudna Le Cambasque. Młody wówczas, pomocnik Pedro Delgado, Migiel Indurain, odjechał od peletonu we wczesnej fazie etapu i wygrał. Fignon i LeMond pilnowali siebie nawzajem i przyjechali razem, 1’58’’ za Indurainem. Fignon tracil w tym momencie tylko 5 sekund do LeMonda w klasyfikacji generalnej i było tylko kwestią czasu, kiedy zaatakuje pozycję lidera. Amerykanin jechał naprawdę dobrze, czego nie można było powiedzieć o jego drużynie ADR.

Następnego dnia peleton miał do pokonania najtrudniejszy etap w Pirenejach. Na trasie zaplanowano cztery legendarne szczyty: Tourmalet, d’Aspin, Peyresourde i końcowy Superbagneres. Francuz Charly Mottet zaatakował dość wczesnie, już pod Tourmalet. Wkrótce dołączył do niego szkocki góral Robert Millar. Dwójka odjechała od peletonu, w którym LeMond trzymał się blisko Fignona. Tymczasem pomocnicy Francuza z grupy Super U zaczeli nadawać tempo, wskutek czego drużyna LeMonda zupełnie się rozsypała. Podczas wjazdu na drugą przełęcz, Col d’Aspin, zaatakował tracący kilka minut w klasyfikacji generalnej, Pedro Delgado. Narzucił mocne tempo i wkrótce dołączył do prowadzących: Millera i Motteta. Trójka uciekinierów u stóp ostatniego podjazdu, Superbagneres, osiągnęła przewagę 3 minut nad grupą lidera. Pierwszy na linii mety zameldował się Millar, a 19 sek. za nim Delgado i Mottet. Tymczasem z tyłu rozgorzała walka o koszulkę lidera. Na ostatnich 2 km, Francuz zdołał urwać nieco Amerykanina i finiszował siódmy na mecie. Zyskał 12 sekund i objął przodownictwo w wyścigu. Delgado tracił już tylko 3 minuty do lidera. Walka o zwycięstwo zapowiadała się naprawdę zaciekle.

Teraz to Fignon i Super U musieli bronić mikroskopijnej, bo tylko 7 sek. przewagi nad LeMondem. Drużyna Francuza kontrolowała wyścig po opuszczeniu Pirenejów, w czasie etapów „transferowych”, aż do stóp Alp. Do Paryża pozostał tylko tydzień ścigania a sprawa zwycięstwa pozostawała wciąż otwarta. Pierwszym ciężkim etapem w Alpach był etap 15., górska czasówka, z Gap do Orcieres-Merlette. Na trasie zaplanowano dwie premie górskie pierwszej kategorii. Górale liczyli na zyskanie cennych sekund. Etap wygrał holenderski zawodnik, Steven Rooks. To był jego pierwszy znaczący triumf w czasówce. LeMond wykręcił 5. czas, tracąc 57 sek. do Holendra. Ważniejsze jednak było to, że nadrobił aż 47 sekund nad liderem wyścigu, Fignonem. Żółta koszulka wróciła znów do LeMonda. Amerykanin czuł, że jego szanse na zwycięstwo rosną z każdym dniem.

Po dniu przerwy w Orcieres-Merlette, peleton miał do pokonania klasyczny etap alpejski, z Gap do Briancon. Szwajcar Pascal Richard odjechał od czołówki podczas podjazdu na ostatnią przełęcz, Col ‘Izoard i samotnie pomknął do Briancon, wygrywając etap. Lider wyścigu, LeMond, zaskoczył konkurentów i zaatakował na szczycie przełęczy. Na zjeździe dołączyła do niego grupka zawodników. LeMond zyskał kilka sekund nad Fignonem. Na mecie w Briancon, Francuz zameldowal się 13 sek za Amerykaninem. Teraz LeMond miał już 53 sek. przewagi nad Fignonem w klasyfikacji generalnej.

Słynny szczyt Alp d’Huez kończył następny, 17. etap. Do podnóża finałowego podjazdu, główną grupkę liderów dowiózł Kolumbijczyk Rondon. Zaczęło się ostre ściganie pod górę. Mniej więcej w połowie góry, LeMond zaczął tracić siły. Widząc, co się dzieje, dyrektor sportowy Fignona, Cyrille Guimard, nakazał Francuzowi zaatakować lidera. Jednak Fignon był zbyt zmęczony, by odjechać Amerykaninowi. Na 4 km przed metą Guimard znów zaczął zachęcać swojego podopiecznego do ataku. Tym razem Fignon skoczył do przodu. Tylko Delgado potrafił utrzymać koło. LeMond nie miał siły, by jechać równo z Francuzem i Hiszpanem. Amerykanin w miarę zbliżania się do mety, powoli tracił cenne sekundy. Na linii mety, Fignon zameldował się 1’19” przed LeMondem i tym samym wracając na pozycję lidera, z 26 sek przewagi.

Podczas krótkiego, 92 kilometrowego 18. etapu z Bourg d’Oisans do Villard de Lans, niesiony mocą żółtej koszulki, Fignon przeprowadził solową akcję. O dziwo w likwidacji ucieczki Francuza LeMondowi dopomógł bardzo uszczuplony zespół. Jednak Fignon ponowił atak na 22 km przed metą. Wygrał z przewagą 24 sek. Strata Amerykanina w klasyfikacji generalnej urosła już do 50 sek. Na trzy etapy przed końcem wyścigu szanse na wygraną LeMonda bardzo zmalały.

Francuzi uznali, że wyścig jest skończony. Nikt nie dopuszczał myśli, że Amerykanin jest w stanie odrobić 50 sekund na krótkiej, 24 km czasówce. Tuż przed startem, Fignon podszedł nawet do Amerykanina i podziękował za piękną walkę. Chyba już tylko jedynie sam LeMond wierzył, że jest w stanie odrobić te 50 sekund, potrzebne do zwycięstwa.

LeMond
nie zgodził się, żeby podawano mu różnice czasowe na trasie. Chciał skoncentrować się jedynie na jeździe. Zupełnie inną taktykę zastosował Fignon. Kazał szczegółowo podawać, jaka jest różnica w stosunku do LeMonda. Na 5 km Guimard zrelacjonował Fignonowi, że Amerykanin wyprzedza go o 10 sekund. Francuz podkręcił tempo. Na 10 km, LeMond miał już 19 sek przewagi. Niedowierzanie Fignona przemieniało się powoli w narastająca panikę.

Tymczasem w Paryżu, z każdym punktem pomiaru czasu, atmosfera pikniku ustępowała gorączkowemu oczekiwaniu na finał. Ludzie stłoczeni na Champs Elisee, uswiadomili sobie, że są świadkami czegoś specjalnego. LeMond nie miał świadomości, że jego jazda wywołuje tak wielkie emocje. Dopiero, gdy usłyszał głośne zawołanie spikera wyścigu, że ma przewagę 40 sek., naprawdę uwierzył, że może wygrać cały wyścig.

LeMond wykręcił wynik 26’57”. Teraz już tylko mógł z niepokojem czekać na finisz Francuza. Kiedy lider wyścigu pojawiał się na Champs Elisee, tłum Paryżan zaczął głośno i gorąco dopingowac swojego ulubieńca. Do zwycięstwa potrzebny był mu czas 27’47” lub lepszy. Zegar tykał…24’47”…24’48”. Greg LeMond dokonał rzeczy wydawałoby się nie możliwej.

Fignon finiszował w czasie 27’55”, 58 sek. wolniej niż LeMond na 24 km i tylko 8 sek na 3285 km, w czasie 24 dni. Była to najmniejsza różnica w historii TdF.

Dla LeMonda zwycięstwo w TdF miało wyjątkowo słodki smak. Po niemal śmiertelnym postrzale, Amerykanin wrócił do ścigania i to wrócił w wielkim stylu. Razem z Francuzem Fignonem stworzyli wielki spektakl sportowy i zdaniem wielu, najwspanialszy wyścig w ponad stuletniej historii TdF.

Grzydylu, sam to pisałeś? Jeśli tak to brawa, dobra robota. Jak masz czas, to opisuj kolejne wyścigi, bo na prawdę z wielką przyjemnością się to czyta :slight_smile:

Boonen wygrał załużenie, może i miał najwięcej szczęścia w końcówce, ale to jego ponawiane kilkakrotnie ataki spowodowały jakąkolwiek selekcję. Gdyby nie on to byśmy nieli na końcu 30-40 zawodników wjeżdżających na welodrom.
W sumie upadki na ostatnich 20-30 km dodały trochę pikanterii, choć szczerze mówiąc nie zupełnie o takie emocji mi chodziło. Moim zdaniem jeden z mniej ciekawych P-R w ostatnich latach, a Boonen mimo wszystko też już nie taki mocny jak jeszcze 2-3 lata temu.

ps. Grzdylu, dzięki za ciekawy tekst, ale jeśli mogę prosić - nie bolduj wszystkich nazwisk w zamieszczanych tekstach, bo to przeszkadza w czytaniu. No przynajmniej mnie strasznie rozprasza. :blush: :slight_smile:

Grzdylu na cyklopedi pisz masz dużą wiedze. ogólnie ja też muszę tam wejść i troszke porządku zaprowadzic bo są braki już ale to trzeba troszkę czasu więc zapr do pomocy Grzdylu :smiley:

Ula, zabawnie piszesz: Boonen nie taki mocny? Przecież on tam był zdecydowanie najmocniejszy w peletonie, kasował ucieczki, gonił atakował i zasłuzenie wygrał! Szkoda mi Hushovda ale Boonenowi sie nalezało.

Panie Inżynierze,
czytaj ze zrozumieniem cały post, a nie tylko jedno zdanie. :568: Niewątpliwie Boonen był tego dnia najlepszy, co nie zmienia mojej opini, że nie jest już niestety równie mocny jak kilka lat temu.
Pani mgr inżynier :stuck_out_tongue: :mrgreen: