Przyczyny, okoliczności zapaści naszego kolarstwa szosowego

I można ten brak uznać za błąd. Niezależnie od tego istnieje coś takiego jak NETYKIETA, starająca się uregulować zwyczaje obowiązujące na necie, a których naruszenie uważane jest powszechnie za dowód braku kultury wypowiadającego się gościa. Zatem nie powinno się: obrażać ludzi oraz zamieszczać komentarzy, które m.in.: zawierają wulgaryzmy, obrażają osoby publiczne, obrażają inne narodowości, religie, rasy ludzkie, zawierają pomówienia.
Nie będę zdziwiony, jeżeli na Szosie nastąpi eskalacjia bzdurnych postów, bo jakiś/kilku wesołków zapragnie się popisać/rozwalić forum. Ja w każdym bądź razie, mimo iż jestem tolerancyjny, od dziś zaprzestaję zwracania komuś za coś uwagi. Jak mawiał jeden facio: “róbta co chceta”!!

Lucjan, jesteś moderatorem - do boju!

Topicie się we własnym sosie Huzar, całe kolarstwo się topi. Mnie to nie dotyczy, bo nie jestem i nigdy nie będę zawodowcem, a jako amator nigdy niczego nie wezmę (tak mi dopomóż Bóg), dlatego nie muszę się tym specjalnie przejmować. Mam też coraz mniej ochoty na oglądanie walki gladiatorów.

Faktycznie jest coś takiego jak sos Huzarski, ale czy się w nim topię, nie wydaje mi się. O braniu czegokolwiek w zacytowanym przez Ciebie poście nie było ani słowa – jak zwykle tylko jedne skojarzenia i ciągle szukanie sensacji.

Niedoskonałość pisemnej formy wypowiedzi. Mówiłem ogólnie, nie w kierunku jednego kolarza. Nie miałem na myśli: “topicie się we własnym sosie [panie] Huzar”, tylko: “topicie się we własnym sosie [wy, kolarze]”, Huzar [czyli, że zwróciłem się do Huzarskiego].
Nie wiem, czy robie sensację, na wszystkie moje “bóle i smutki” na tym forum jedyną reakcją była reakcja zwrócona przeciwko mnie. Nie znalzł się praktycznie nikt, kto zająłby moje stanowisko, więc to bezsensu żebym dalej udzielał się na jednostronnym forum. Bądźmy poważni. Doceniam udział na forum kolarza, więc nie będę go atakował. Ogólnie mowię. Ale jakie naprawde jest kolarstwo każdy widzi. Dodam, boli mnie to, ale co z tego. Gdybym wcześniej zabrał się za kolarstwo, brałbym, żeby tylko móc się ścigać. Ale nie obrażałbym się, gdyby ktoś nazwał mnie dupkiem [Huzara nie nazwałem tak], bo byłbym dupkiem. Może i ofiarą systemu, ale poza tym chyba też dupkiem. Szmatą, dziwką, k…wą, jak kto woli, sprzedałbym swoje zdrowie, zostałbym konformistą. To co, że kocham kolarstwo. Są tacy, co też kochają kolarstwo, ale nie chcą brać. I ci to dopiero mają przej.bane. Taka jest prawda. Co, MOŻE NIE? Tak, jak mówiłem nie jest to mój problem, ja się zawodowo ścigać nie będę. To, co robią zawodowe grupy kolarskie w Polsce też nie jest moim problemem, tylko problemem młodych kolarzy. To, że forum nie jest obiektywne też nie jest moim problemem, tylko problemem administracji. Administracja nie widzi problemu, więc może i go nie ma. Nie ważne. Mam coraz mniej zdrowia, żeby oglądać kolarstwo i to jest dopiero problem. Wróci Basso, wróci Ullrich, wszystko będzie ok, tak jak zawsze. Kolarstwo, tak jak cały sport ginie w obłędzie, to co się dzieje nie jest normalne, ale to nie mój problem. Ja ostatecznie mogę przystać na kolarstwo ala Liga Mistrzów, albo NBA. Nie moje zdrowie. Teraz obejrze sobie Adamka, a wiemy co to boks. Nie moje zdrowie, jego. Chcecie robić z siebie k. to róbcie, ale nie wkurzajcie się na kibiców. Bo kibice tak naprawdę to mają to gdzieś, poza małymi wyjątkami. Gladiatorzy zawsze byli w cenie.
Ale to wszystko mnie w ogóle nie dotyczy, zdałem sobie z tego sprawę.

Widze simeonii ze juz trzeci raz zmieniles nicka, ale Twoje wypowiedzi nie zmieniaja swojego charakterystycznego tonu. Dlaczego w kazdym Twoim poscie musi byc o koksach ? Problem naszego kolarstwa jest troche glebszy niz tylko Twoje koksy. Widze ze masz mala fobie na ten temat. Nie dziw sie ze nikt nie chce zajac Twojego stanowiska. Ktoz ze zdrowym zmyslem chcialby sie identyfikowac z Twoimi szalenczymi wymyslami. Nie zrozum mnie zle, ja tez mam wstret do koksiazy. Uwazam ze sa oni plaga tego sportu. Scigalem sie dlugo (20 lat od juniora do elity, i jesccze pare lat w mastersach) i w tym czasie napotkalem mnostwo koksiarzy, dzieki ktorym musialem zadowolic sie niekiedy drugimi lub dalszymi miejscami, Nie jest to dobre uczucie, kiedy wiesz ze moglo byc lepiej, gdyby wszyscy grali wdlug tych samych regul. Podobnie jak Ty, mowilem sobie ze nigdy nie znize sie do "ich " poziomu, aby wejsc stopien czy dwa wyzej. I tak wytrwalem, konczac z wynikami moze troche mniejszymi, ale za to spie teraz spokojane. Bez wyrzutow sumienia, wiedzac, ze to co czlowiek zrobil, zrobil uczciwie bez oszustwa. A jak koksiarze teraz spia to juz nie moja sprawa. W podobnej sytuacji sa napewno liczni inni kolarze, ale nie robia na tym forum histerii, zaminiajac to forum w jeden wielki festiwal lamentow o gladiatorach -koksiazach. Mysle ze mozna tu dyskutowac na rozne tematy bez ciaglej aluzji do dopingu. Problem kolarstwa w Polsce, bo taki jest watek tego tematu, jest chyba najmniej zwiazany z dopingiem wsrod krajowych kolarzy. Nie mowie, ze doping nie istnieje, bo napewno sa tacy co nie maja szcunku dla tego sportu i swoich kolegow po fachu, ale nie ma to bezposredniego wplywu na upadek kolarstwa w Polsce. Tu juz bylo porusznych wiele przyczyn, przez Lucjana w swym orginalnym poscie i wielu innych forumowiczow, ktore chyba nalezycie odzwierciedlily sytuacje w polskim kolarstwie.

W mojej skromnej opini, problem jest w naszej polskiej mentalnosci. Polski narod jest malo wytrwaly. Popada w skrajnosci. Jak sa wyniki to jest i euforia. Wyniki sie koncza i wszyscy traca zainteresowanie sportem i krytykuja. A jak sie konczy zainteresowanie to o wyniki jeszcze ciezej. Nie ma zkad nabierac poboru to tego sportu. Nie ma poboru = brak taletow =brak wynikow. Kolo sie zamyka.
W naszej historii to bardzo ladnie widac. Polski narod zdolny byl do heroicznych zrywow, ale nie potrafil w tym zrywie wytrwac. Jak tylko robilo sie dobrze to wszyscy chcieli jak najwiecej z tego wykorzystac dla swojej osobistej korzysci. Wywolane wewnetrzne niesnaski zawsze byly wykorzystywane przez naszych sasiadow. Z tad trzy rozbiory i liczne najazdy. Brak wytrwalosci w tym co dobre.

W innych krajach jak wynikow nie ma, to jest to bodziec do ciezszej pracy. Lepszego wsparcia . Kibice sa wierni dyscyplinie sportu czy klubom w ich zwyciestwach i porazkach.
Nie porzucaja swego wsparcia i nie mieszaja ich z blotem na pierwszy znak znizki formy.

Dla naszej polskiej mentalnosci potrzebujemy jednak takiego Malysza, czy Kubicy. Bo tylko dzieki nim narod wpadnie w euforie, a za nimi media. A jak media sie rusza to i sponsorzy i pieniadze sie znajda. Wtedy bedzie zainteresowanie. Mlodziez bedzie sie garnela i bedzie z kad talentow wyszukiwac A jak sa talenty to beda wyniki.
Nasze zlote lata w kolarstwie nastapily po pierwszych sukcesach Ryszarda Szurkowskiego w Wyscigu Pokoju. Byl sukces, wszyscy rozmawiali o kolarstwie. Mlodziez sie garnela do kolarstwa i wyniki byly.

Jedna jaskulka wiosny nie czyni, ale jest jej zwiastunem. :smiley:

Marek masz całkowitą rację, powodów powolnego upadku tego sportu jest wiele. Niestety niektórzy za wszystko obwiniają doping, a za chwilę piszą, że się na tym sporcie nie znają, ze są tylko amatorami i nigdy się w grupie zawodowej ścigać nie będą. Skoro się nie znasz to po co wypisujesz takie historie ? ludzie wiedzą, że jest źle, ale jest taka zasada żeby nie myśleć, nie pogłębiać w sobie tej myśli, tylko wierzyć w to, że będzie lepiej. Po co ciągle obarczać kolarstwo kolejnymi aferami, po co wyszukiwać jakieś stare fora – bo są tam wszystkie brudy tego sportu? I co, że są, po co to po raz kolejny czytać, po co się po raz kolejny dołować, dlatego ( ja tak myślę ) ludzie nie dyskutują na takie tematy bo wszyscy mamy tego dość, każdy na swój sposób lubi, szanuje czy kocha ten sport, jak wszystko ma on swoich zwolenników i przeciwników. Jest źle ale zamiast pogrążać kolarstwo jeszcze bardziej trzeba by się zastanowić jak je odratować i przejść do czynów, bo jak podczas tego spadania w dół nie trafi na kamieniste dno to od mułu na pewno się nie odbije.
I akurat nie ma co obwiniać o zapaść kolarstwa dopingu bo: gdyby polska miała naprawdę dobrych lekarzy chcących współpracować z kolarzami, i najnowsze środki to mistrzem świata pewnie byłby Polak – taka złota myśl, pewnie jest to mój błąd, że to napisałem bo jak uda mi się coś wygrać w przyszłym sezonie to już widzę co się będzie działo. Ale w naszym kraju już tak jest, jak wygrasz to albo: się holował albo jest na dopingu. Taki nasz kochany naród. Mało tego możesz się stary nażreć wszystkiego co jest pod słońcem, ale jak nie będziesz ciężko ćwiczył to i tak będziesz na takim poziomie na jakim jesteś.
Ten rok mnie wiele nauczył, trzeba szanować wyniki, były czasy że nasza grupa dużo wygrywała i w Polsce i za granicą, i dawaliśmy wygrywać wyścigi innym, w tym roku ewidentna klapa, ile razy nam zależało na wyniku, nikt nie chciał pomóc, wszyscy się cieszyli że wreszcie nam się noga powinęła, a jakby nagle grupa przestała istnieć ? – ci co rzucali nam największe kłody mieli by zagrożone pozycje bo nagle na rynku jest 16 teoretycznych kolarzy co mają jakiś tam talent. Dlatego myślę, że ogólna mentalność tego narodu jest do naprawy, nie tylko kolarstwo. Dlatego tak zależało nam na TDP, jak pewnie wiecie wygrałem tam koszulkę górala, przeglądam sobie Internet, wchodzę na to forum i nagle czytam, że jestem głupi bo jechałem do mety, otóż nie zrobiłem tego dla kibiców ogólnie mówiąc, zrobiłem to dla siebie i dla tych kibiców którzy pofatygowali się do Karpacza, nie miałem złamanego obojczyka tylko zwichnięty bark i nikt mnie nie zmuszał do kończenia etapu, zrobiłem to gdyż wreszcie coś osiągnąłem i nie chciałem tego stracić, ale muszę się przyznać że poczułem się zajebiście, po raz kolejny sprawdziło się moje zdanie – nie ma wyników źle, są też źle.
Tak więc myślę że czas zakończyć ciągle pogrążanie się w krytyce wszystkich i wszystkiego, można by zakończyć obrzucanie się błotem i myśleć co się pisze. A każdy może pomóc w ratowaniu kolarstwa i zorganizować wyścig, ale przygotowania trzeba zacząć już teraz. Tak więc powodzenia.

Czytając Bartku Twój post, doszukałem się nutki Twojego do mnie żalu. Wiesz, że to ja byłem autorem słów krytyki skierowanej na forum pod Twoim adresem, za jazdę z kontuzją, by ukończyć etap TdP i zdobyć koszulkę najlepszego górala. Mam świadomość, że dla Intela, w świetle tegorocznych wyników i składanych obietnic, że w tym roku tylko TdPologne, była to sprawa więcej niż prestiżowa.
Wszystko się zgadza, poza tym, że:
• nie nazwałem Cię, jak twierdzisz, głupim. Zbyt cenię Twoje osiągnięcia w ściganiu się, zwłaszcza na etapach górskich. Moją, o Twoim pomyśle jechania z kontuzją, wypowiedź zamieściłem forums.rowery.org/viewtopic.php? … &start=100 i miała ona brzmienie: "O decyzji Huzara (albo o przymuszeniu go by etap i wyścig ukończył) opinii nie zmienię. Nadal uważam pomysł jechania etapu z odniesioną poważną w końcu kontuzją zwłaszcza, że pod górę, za bezsensowny z jakiegokolwik punktu widzenia. Kontuzja powinna eliminować zawodnika z rywalizacji, dla dobra zawodnika. Zbyt wiele dobrze zapowiadających się karier zostało brutalnie przerwanych skutkiem kontuzji (startu z niezaleczoną, kontynuowania startu z odniesioną, odniesienia wskutek błędu technicznego). ". Nie jest to, jak piszesz sprawa mojej mentalności, w moim przypadku to sprawa wyrachowania, realnej oceny faktów. Ja każdemu startującemu w jakiejkolwiek rywalizacji zawodnikowi życzę wszystkiego najlepszego, samych sukcesów, nigdy nie zgłaszam żalu i pretensji o to, że mu się nie udało tryumfować.
• wypowiedź tę, oparłem o przeczytaną gdzieś wiadomość, że w kraksie właśnie złamałeś obojczyk i kontynuowałeś jazdę, co w świetle Twojej odpowiedzi było nieprawdziwą informacją. Moja opinia zasadzała się, w związku z już wcześniejszą Twoją kontuzją barku, na uzasadnionej obawie o dalsze Twoje zdrowie i możliwość zbyt wczesnego zakończenia kariery wskutek rozległości kontuzji i jej skutków (tak samo oceniałem jazdę Hamiltona w TdF z podobną kontuzją – podobno złamanym obojczykiem). W swoim, w końcu dość długim życiu, widziałem zbyt wiele, zbyt wcześnie i niespodziewanie zakończonych dobrze zapowiadających się karier sportowych, a to wskutek startowania z niezaleczoną/odniesioną kontuzją.
• w moim systemie wartości, startowanie (w jakiej by to nie było dyscyplinie) z kontuzją nie mieści się w kanonie zdrowej i czystej rywalizacji sportowej. Byłbym nawet skłonny stawiać znak równości, co do skutków postępowania organizatora zawodów, pomiędzy niedozwolonym wspomaganiem się a uczestniczeniem w zawodach z kontuzją - czyli wyautowanie z rywalizacji. Uważam po prostu, że kontuzjowany zawodnik w trosce o zdrowie powinien wycofać się/być wycofany z wyścigu, choćby po to by szybko przeciwdziałać skutkom kontuzji (np. wysięki naderwania więzadeł, porażenie receptorów nerwowych, itp. itd.), ponadto w peletonie jazda kontuzjowanego (zwłaszcza z barkiem) zawodnika stwarza realne zagrożenie dla bezpieczeństwa innych kolarzy. Stąd nadal upieram się, że Twój pomysł kontynuowania jazdy, nawet po koszulkę najlepszego górala, nie był najlepszy, nie był dla mnie wyczynem, był wyrazem lekkomyślności. Po kraksie, w której odniosłeś kontuzję od razu należało założyć opatrunek i do szpitala. Teraz się leczysz i nie możesz mieć pewności, że efekt leczenia będzie do końca gwarantował powodzenie. Może wycofanie z wyścigu by się zakończyło tylko tygodniowym leczeniem miast kilkutygodniowego? Masz choćby przykład Grześka Putka, naderwał więzadła, niedoleczył i co jak się ściga? Ma teraz też problemy i nie może startować. Kolejny przykład, naszych utalentowanych skoczków wzwyż: Grzegorz Sposób – rozwalona pięta, Michał Bieniek też niedoleczał kontuzji stawu skokowego i co? widać jakie wyniki osiąga, Robert Wolski ma rozwalone kolano, też nie decyduje się na konkretne leczenie operacyjne, i co? jakie wyniki osiąga? Przykłady ciężarowców (na szczęście np. Kołecki wrócił do wyczynu po problemach z kręgosłupem, ale na jak długo?), zapaśników, można mnożyć w nieskończoność. Wszyscy Ci zawodnicy nie poddając się konkretnemu leczeniu do końca, nie mogą się zbliżyć do potencjalnych swoich możliwości sportowych, nie rozwijają się. Ponadto zdrowie jest tylko jedno i jest ono dla mnie najcenniejsze, nie warto nim szafować, choćby dla najwyższych zaszczytów i wyróżnień.

Ja raczej nie jestem pamiętliwy i uodporniłem się na krytykę, wiem, że jest ona potrzebna i potrafię ją przyjąć. Ale ten sezon jaki był, taki był i każdy wynik się liczy. Koszulka na wyścigu kat ProTour jest dla mnie bardzo ważna, mam co wpisać do CV a decyzję o kontyuowaniu jazdy podjąlem sam, nie miało na to wpływu kierownictwo ekipy. Oczywiście wiem, że w świetle podanych w prasie informacji (złamany obojczyk) sprawa miała się inaczej dlatego mówię - nie mam Ci tego za złe, poprostu na gorąco jak to przeczytałem zrobiło mi się smutno/przykro.
Włśnie miałem też przytoczyć przykład Hamiltona, on faktycznie jechał w peletonie - ja jechałem sam, w końcówce z Tomasem, on jechał cały wycig ja może 6 km tyle, że on miał do dyspozycji dwie cęce ja jedną. Poza tym powino się ukarać wszystkich kolarzy którzy na finiszu puszczają ręce, jakie to jest zagrożenie dla innych jadąc 75 km/h bez trzymanki. Generalnie nie ma o czym mówić.

P.S sport wyczynowy to ciągłe ryzyko, mamy to wpisane w codzienny plan treningowy :slight_smile:

Ja doskonale rozumiem, że realna perspektywa zdobycia przez Ciebie na TdP koszulki górala mogło rodzić pokusę postawienia wszystkiego na jedną kartę, zaryzykowałeś i ją zdobyłeś. Ze sportowego punktu widzenia moja opinia jest jednoznaczna: na pewno jest to cenne osiągnięcie, liczące się w sportowych dokonaniach. Ze zdrowotnego punktu widzenia, opinii mojej juz nie będe powtarzał, juz ją poznałeś.
Faktycznie będziesz miał się czym pochwalić w CV, zwłaszcza, że mając 25 lat, jako kolarz zawodowy stoisz dopiero przed swoimi najlepszymi sportowymi dniami.
Wszak w sporcie wytrzymałościowym, a takim jest kolarstwo szosowe, najwyższą wydolność i umiejętności jazdy (szczególnie w trudnych wyścigach wieloetapowych) osiąga się w stosunkowo późniejszym wieku, aniżeli w innych sportach. Zapewne Twoje ambicje sportowe sięgają znacznie wyżej i nie kończą się na Intelu, stąd podjęte przez Ciebie ryzyko zdobycia karty przetargowej w postaci koszulki.
Chcę wierzyć, że fatum kontuzji Cię opuści już na zawsze i będziesz mógł bez problemów przygotowywać się do kolejnych sezonów i walczyć, nie będąc pod presją czegokolwiek/kogokolwiek: oczekiwań kibiców, szefostwa sportowego i sponsora.

Słusznie zauważyłeś, że sport wyczynowy to ciągłe ryzyko. Ja dodałbym do tego stwierdzenia odrobinę autentycznej dramaturgii (bo niektórzy tylko potrafią wszędzie węszyć doping), bowiem uprawianie kolarstwa szosowego, to jak balansowanie na krawędzi przepaści, gdyż każdy dzień treningu na szosie, każdy start w wyścigu to kolejny dzień ze świadomością istniejącego dla życia zagrożenia, zagrożenia ogromnego i jakże realnego (kilka lat temu byłem świadkiem incydentu, gdy podczas dobrze zabezpieczonego wyścigu, jakiś szaleniec wyjechał z podwórka osobowym Mercedesem, akurat prosto w nadjeżdżający peleton, to była masakra).

Wracając do dyskusji na temat ;]
…w swoim pierwszym poście w tym temacie zwrociłem uwage na mentalność naszego narodu, okazało się, że i wy o tym piszecie…
Na przykłąd dziś wszedłem na wirtualną polskę, aby przeczytać jak tam Kubica w GP Japoni, był 9 (gratuluję i chylę czoła) ale już znaleźli się tacy, co wypisywali posty typu: “WSTYD” , “I to ma być nadzieja F1”, “przekreklamowany cienias”… Normalnie brak słow… i jak pisał Bartek (jeśli mogę tak się zwracać do Ciebie), jeśli ktoś nie osiąga nic to źle, jak coś osiągnie to pojawiają się spekulacje co do tego, czy ogólnie pisząc nie oszukiwał, przyjdzie kryzys, zniżka formy to już istne piekło… Czego Ci ludzie chcą? sami pewno nic nie osiągnęli jak pisał Lucjan…
Nie dziwię się tym, co wyjeżdzają… Z takim społeczeństwem trudno o sukces! Jakiś biznesem będzie bogaty to dla nich złodziej! Potem narzekanie, że wszyscy są biedni! Tylko chcą zwiększenia zasiłku dla bezrobotnych! Nic nie roby - najwięksi krytycy…
Polska - dziwny kraj,
chcesz coś osiągnąc? Najlepiej spadaj…

mi matka raz pieprzyła, że po co trenuje na tym rowerze, przecież i tak nic z tego nie bede miał. ze trzeba isc tam gdzie kasa kasa kasa… sie uśmiałem wtedy z niej. dewoctwo na całego.

Co ma dewocyjność do tego? Dewocyjność to manifestacyjna, zewnętrzna pobożność. Nie ma on nic wspólnego z zachłannością, pazernością, chciwością, etc.

A w temacie - tu właśnie upatruję główny problem z rozwojem kolarstwo, bowiem IMO w dzisiejszych czasach rodzice zmęczeni próbą łatania domowego budżetu, ustawienia się, itd. zapominają o dzieciach i poświęcają im coraz mniej uwagi. I tak - taniej i łatwiej jest kupić dzieciakowi konsolę do gier czy komputer, bo potem już inwestycje mniejsze, siedzi bezpiecznie w domu, itd…

Naczelny, wydaje mi się, iż nieco upraszczasz sprawę i pokazujesz zaledwie jeden punkt widzenia – czyli pieniądze i chęć rodziców zapewnienia sobie (czytaj uwolnienia się od marudnych smarkaczy) świętego spokoju, poprzez kupienie dzieciakowi jakiejś zabawki – kompa lub konsoli.
Wydaje mi się, że w tej materii, którą poruszyłeś jest jeszcze sporo odcieni szarości, wynikających z niezrozumiałej polityki społecznej, przyjętej w naszym kraju przez rządzących, a zakładającej, że obywatele robią wszystko – czyli i uprawiają sport – wyłącznie na własny rachunek, a państwo/federacja, co najwyżej później zawłaszczy prawa do wizerunku sportowca, za pieniądze sportowca/sponsora ubezwłasnowolni go w możliwości dysponowania własną wolnością.
Pragnę zatem wskazać, iż:
• w niektórych rodzinach, w ogóle nie może być mowy o uprawianiu jakiegokolwiek sportu przez chcące zająć się sportem dziecko, albowiem rodzice:

  • w ogóle nie rozumieją istoty, wymogów, procedur, wpływu uprawiania sportu na zdrowie organizmu i psychikę rozwijającego się młodego człowieka, względnie dysponują jakąś mylną wiedzą o szkodliwym wpływie uprawiania sportu na zdrowie. Powody takiego stanu wiedzy/niewiedzy/cimnoty rodzicieli to inny problem do dyskusji.
  • rozumieją i wiedzą o zbawiennym wpływie sportu na rozwój (zdrowie, psychikę, umiejętności) dziecka, ale z bólem serca nie mogą pozwolić dziecku na uprawianie sportu, gdyż zwyczajowo dla naszego „zasobnego” kraju nie mogą związać końca z końcem, by móc podołać dodatkowym wydatkom bieżącym domowego budżetu na uprawianie sportu przez pociechę,
  • jw. ale zaplanowali dla swojej latorośli bardziej ambitną drogę życiową/zawodową. W takim planie/biznesplanie na ogół nie ma miejsca na sport, gdyż uprawianie go jest zajęciem czasochłonnym i bezsensownym, więc cenny czas musi być przeznaczony na naukę, rozwój osobowości i coś tam jeszcze, ma byś silne umysłem. Jeżeli w takim planie sport został jednak przewidziany, to raczej jest to namiastka prawdziwego sportu – czyli „sport snobistyczny”, dla osób ze sfer, typu (upraszczam): jazda konna, golf, tenis, pływanie, nauka gry na fortepianie, nauka języków, itp. ale nie na poziomie wyczynowym, tylko na poziomie „by się dziecko pokazało wśród swoich rówieśników, że umie i by rodzice pokazali, że ich stać”,
    • w niektórych rodzinach, jest zrozumienie i atmosfera oraz możliwości finansowe dla uprawiania sportu przez dziecko, ale:
  • pupilek ma uprawianie sportu w głębokim poważaniu i woli siedzieć przed kompem i walić w klawiaturę grając w jakieś śmieszne gry, biegać na dyskoteki pląsać z panienkami, wąchać, wypić alkohol, walnąć w żyłkę, poszaleć autkiem rodziców z panienkami i kolesiami, a rodzice są bezradni, bo wychowują dziecko bezstresowo. Pomijam tutaj problem upadku autorytetu rodziców i brak szacunku dzieci wobec rodziców, a nawet daleko posuniętą wobec rodzicieli arogancję – vide niedawny post „Ślepej Geni” który pisze m.in. „mi matka raz pieprzyła”, „się uśmiałem z niej wtedy, dewoctwo na całego”. Gdyby moje dziecko mi/o mnie tak powiedziało, wnet przeszło by, jako osoba pełnoletnia, na własny wikt i opierunek – czyli won z mojego domu, spanko pod mostem i owoce z cudzego sadu za posiłek,
  • wspólnie z dzieckiem ustala się, iż w naszych warunkach, wielkiego sukcesu sportowego się nie osiągnie, więc szkoda czasu i pieniędzy na zabawę w sport wyczynowy, pozostaje zabawa w sport na poziomie rekreacyjnym, dla zdrowia i własnej satysfakcji,
  • pozostaje dylemat wyboru, bowiem poważne zajęcie się wyczynowym uprawianiem sportu wymaga bezwzględnego postawienia wszystkiego na jedną kartę, czyli: na ogół zarzucenie dalszej nauki (upraszczam tutaj, bowiem uprawianie niektórych dyscyplin czy konkurencji, nie przeszkadza uczyć się nawet na poziomie akademickim – w czasochłonnym treningu kolarza szosowego jest to akurat raczej niemożliwe), czyli w jakimś stopniu zamknięcie/ograniczenie sobie startu zawodowego po zakończeniu kariery sportowej. Jest to niezmiernie trudny dylemat wyboru, niemal zagranie hazardowe, bowiem dokonuje się go w sytuacji wysokiego ryzyka (minimalny zakres wiedzy o kształtowaniu się przyszłych relacji ekonomicznych, rynkowych, socjologicznych, bez pewności, że uda się osiągnąć planowany poziom i sukcesy sportowe, mogące zapewnić sukces finansowy /jest to często jeden z powodów sięgania po niedozwolony doping by osiągnąć cel, bo inaczej wszystko stracone/ ,itp.).
    Podałem wyżej zaledwie kilka hipotetycznych sytuacji ułatwiających/uniemożliwiających dzieciom zabawę w sport, w tym wyczynowy.

Nie są to moje wymysły teoretyczne, ja to poznałem z autopsji.
Jako dziecko chciałem i ścigałem się do wieku 18 lat (czyli do juniora) – zaznaczam, że klub dawał wówczas wszystko i rodzice nie musieli partycypować w jakichkolwiek kosztach mojej zabawy w sport (bo inaczej pewnie zabawy by nie było gdyż w domu rodzinnym nie przelewało się). W momencie otrzymania promocji do klasy maturalnej w technikum, ojciec oznajmił mi, iż pora pomyśleć o mojej przyszłości – co miało oznaczać ni mniej ni więcej – że on już pomyślał o niej (zdobędę zawód taki sam jak i on zdobył) i będzie szlaban na rower, zacznę usilnie przygotowywać się do zdania matury i podjęcia dalszej nauki w uczelni. Nie przeszło mi wówczas przez myśl, zabrakło mi odwagi by powiedzieć NIE. Dlaczego? Otóż w tamtych czasach nie było takiej opcji dla mojego zachowania, ostatnie zdanie zawsze wówczas musiało należeć do rodziców. Byłem bardzo rozgoryczony, ale trudno, wykonałem wolę rodziców. Czy postąpiłem dobrze, czy źle, do dziś nie mam wyrobionej opinii. Dlaczego? Po prostu nie lubię żyć przeszłością, jedyne co lubię wspominać to wędrówki po górach, po parkach narodowych, rezerwatach, turystyczne wyprawy rowerowe. Można postawić by pytanie, kim bym był obecnie gdybym jednak zdecydował sie zostać kolarzem? Nie wiem, nie chcę o tym myśleć. Pewnie zajmowałbym się rowerami, jakimś serwisem. Do dziś pamiętam, jak po latach będąc w Gdyni wstąpiłem do sklepu uwielbianego przeze mnie Tadeusza Mytnika (pamiętam z jakim pietyzmem dotykałem jego roweru podczas rozgrywanych w Łasku MP parami, moja maszynka to był złom przy jego) i ujrzałem opromienioną sukcesami sławę pośród serwisowanych rowerów, z dłońmi w smarach. Nie zrobiło to na mnie dobrego wrażenia. Dlatego nie staram sie wyobrażać co ja bym robił jako były kolarz. A tak to zdobyłem dobry zawód, wróciłem do kolarstwa, trenowałem, startowałem w ówczesnych wyścigach CYKLOSPORTU (obecnie masters), wykonuję dobrze płatną pracę, stać mnie na wiele rzeczy, w tym na dobry rower (aczkolwiek nigdy już nie będzie on taki o jakim marzę, bo nie ma takiej praktycznej potrzeby), dochowałem się dwójki wspaniałych, szanujących mnie dzieci, z których każde też miało epizod sportowy, każde ukończyło studia (pomny mojej historii nie narzucałem im wyboru zawodu – są informatykami , ale to też jedna z moich pasji), założyło własne rodziny.
Ja wychowując swoje dzieci przyjąłem jedną fundamentalną według mnie zasadę, by miały jak najmniej wolnego czasu, by nie myślały o głupotach (alkohol, tytoń, narkotyki, grupy kontestacyjne, itp.), więc dawałem im wszelakie czasochłonne zajęcia (naukę języków, kontrolowana zabawa z komputerem – użytkowe zastosowanie /dlatego pewnie późniejszy wybór zawodu informatyka/, turystyka, krajoznawstwo, uprawianie sportu). W konsekwencji stworzyłem dzieciakom ofertę do wyboru, co chcą robić w przyszłości i to one miały dokonać wyboru. Wybrały tak jak chciały.
W przypadku syna z racji jego, jak się okazało sporego talentu sportowego powstał dylemat wyboru, czy sport wyczynowy czy nauka. W drodze konsensusu udało się połączyć jedno i drugie. Od samego początku – czyli od młodzika, syn zdobywał medale w zawodach sportowych, był mistrzem, wicemistrzem, brązowym medalistą Mistrzostw Polski, przez regulamin przegrał brąz na Mistrzostwach Europy, zdobył złoto i jednocześnie tytuł Akademickiego Mistrza Świata na Uniwersjadzie. Pękały kolejne rekordy życiowe, wszystko wychodziło pięknie, w tym szczególnie moje pieniądze z portfela na finansowanie kosztów uprawianego sportu, syn był w kadrze olimpijskiej na Ateny i … drugi w sezonie olimpijskim start, poważna kontuzja, jeszcze poważniejsze leczenie i kolejne tysiące złotych wydane na usprawnienie aparatu ruchowego, cały sezon zmarnowany. Kontuzja wyleczona, ale psychiki nadwerężonej latami wyrzeczeń i kilkoma kontuzjami już nie udało się uzdrowić, przyszła blokada psychiczna przed kolejną kontuzją, powolne zniechęcenie do podejmowania sportowego wysiłku. Osiągane rezultaty powoli spadały, ale nadal jeszcze syn był w czołówce krajowej. Końcówka studiów i myśl o założeniu rodziny już bez reszty zajęły umysł syna i epizod sportowy w życiu syna został raczej zamknięty.
Nie piszę tego by się chwalić, piszę by z grubsza unaocznić dylematy wyboru, dylematy finansowania, utrącające utalentowana młodzież ze sportu.
Kilka lat uprawiania przez syna sportu na poziomie SENIORA kosztowało mnie prawie 80 tys. pln, bo państwo i federacji oraz macierzystego klubu w ogóle nie interesowało za co ma on uprawiać sport na wysokim wyczynowym poziomie (stypendium kadrowe wynosiło raptem kilkaset zł miesięcznie netto, co nie starczało nawet na paliwo na codzienne dojazdy samochodem 50 km w jedną stronę do klubu na treningi), a tu jeszcze wydatki za odżywki, opiekę medyczną, dietetyczną, rehabilitację i odnowę biologiczną – a musiały one być już na naprawdę wysokim poziomie i od ręki dostępne na żądanie. Czy żałuję poniesionych wydatków? Otóż NIE, nie żałuję, synowi darowałem (bardzo cieszy mnie, że stać mnie było finansowo i mogłem taki dar dla niego uczynić, dać mu to czego mnie nie bylo dane dostąpić w młodości) kilka bardzo ciekawych lat życia, zobaczył i zwiedził mnóstwo ciekawych krajów (czy to podczas zawodów, czy podczas obozów), zwyczaje i kulturę w nich panujące, opanował biegle, uczony od dziecka język angielski, poznał podstawy niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego, włoskiego, rozwinął i ugruntował swoją kolejną pasję – fotografowanie (zebrał wielotysięczny zbiór pięknych fotografii). Ja przy okazji miałem możliwość poznać tajniki treningu kolejnej konkurencji sportowej (mógłbym być w niej trenerem ), poznałem osobiście wielu sportowców, tych z pierwszych stron gazet, obejrzałem wiele imprez sportowych, poznałem mnóstwo ciekawych ludzi.
Kolejny przykład z innej beczki.
Od 3 lat trenuję chłopca, który bardzo chce być kolarzem zawodowym i wierzę, że będzie nim i to bardzo dobrym. Nikt nim nie chciał się zająć, wszyscy, do których się zwracał mu oznajmiali, że jest za stary by zaczął uprawiać kolarstwo. Poznaliśmy się przez Internet, na jednym z forów dyskusyjnych, gdy wszystkim oznajmiał swoje pragnienie zostania kolarzem szosowym i nie wie jak trenować, i nikt mu nie chce pomóc, były nawet bezinteresowne drwiny, że stary koń ma takie fanaberie. Gdy zaczęliśmy współpracować miał on 19 lat i dla mnie to nie było za dużo. Pierwszy rok treningów, które mu zaplanowałem, a on je z żelazną dyscypliną zrealizował, ćwicząc w samotności poświęcony był budowie podstaw jazdy na rowerze, wytrzymałości ogólnej i wytrzymałości siłowej. Drugi rok treningów poświęcony został dalszej budowie wytrzymałości siłowej z elementami wytrzymałości szybkościowej oraz pierwszym startom w peletonie (jako niestowarzyszony), często zajmował dobre miejsca w klasyfikacji generalnej. W trzecim roku treningów (2006) zawodnik jako ORLIK dostąpił w końcu zaszczytu zostania członkiem drużyny kolarskiej i zaliczył pierwsze starty m. in. w poważnych wielodniowych wyścigach (Energa Tour, Bałtyk-Karkonosze). Starty te były dla niego bardzo ważne, a przy tym w szeregu przypadków niezmiernie udane, bowiem w klasyfikacji etapowej i generalnej zajmował miejsca przed zawodnikami uprawiającymi kolarstwo po kilka a nawet kilkanaście lat, zajął (nie mając praktycznie warunków do trenowania w górach) bardzo wysokie miejsce w trudnym organizowanym przez Słowaków wyścigu Dookoła Tatr. Rywalizując z zawodnikami kat. Orlik i Elita przekonał się, że nie taki diabeł straszny, że aczkolwiek jeszcze ustępuje im możliwościami, a przede wszystkim doświadczeniem taktycznym, jest w stanie z nimi jechać i dojeżdżać do mety. To bardzo cenne dla niego – z psychicznego punktu widzenia - doświadczenie. W mojej ocenie za rok – dwa, mój zawodnik, gdy poprawi jeszcze wytrzymałość siłową i szybkościową oraz szybkość, będzie już mógł zwyciężał i tego jestem pewien jak to, że słońce wschodzi i zachodzi.
Dlaczego tak twierdzę i dlaczego o tym piszę? Otóż zawodnik ten jest klasycznym przykładem człowieka zdeterminowanego w dążeniu do realizacji wymarzonego celu. Chce (a takich dzieci jest pewnie mnóstwo), mimo przeciwności losu i ludzi, zostać kolarzem zawodowym (nie będę tutaj opisywał mojego wrażenia, gdy zimą, jak się okazało na własnoręcznie zbudowanym rowerze stacjonarnym, ze znojem kręcił w piwnicy godziny bazy wytrzymałościowej). Jego rodzina nie ma możliwości finansowych by mu zapewnić trenowanie w luksusie. Wszyscy teoretycznie mogący mu pomóc odganiali się od niego, jak od natrętnej muchy, bo za stary, niepomni np. że Szurkowski w podobnym wieku zaczynał swoją przygodę z kolarstwem, niepomni na późniejsze osiągnięcia Szurka.
Teraz teza – iluż takich młodych, utalentowanych chłopców nie mogło w ogóle zacząć trenować i realizować swoich marzeń – czytając fora dyskusyjne – twierdzę, że wielu, ale wszystkim pomóc w trenowaniu nie jestem niestety w stanie. Mój podopieczny z budzącą mój najwyższy szacunek konsekwencją realizuje treningi (na palcach jednej ręki można policzyć nieodbyte z przyczyn losowych), zdobywa kolejne umiejętności. A ponieważ ma naprawdę talent, wrodzoną wytrzymałość i siłę, a przy tym bardzo dobre warunki fizyczne do ścigania się w klasykach, ITT, przeto twierdzę, że swoje marzenia zrealizuje. Pozostaje tylko kwestia sprzętu i pomocy finansowej. Obaj liczymy, że na 2007 rok znajdzie dobrą grupę (z obecną grupą ma umowę do końca 2006 r.), która mu zapewni dobre warunki szkoleniowe, że będzie mógł dalej rozwijać swoje umiejętności i realizować swoją pasję.

Lucjan, masz niewątpliwą rację. Mój powyższy post był odniesieniem do poprzedniego i do specyficznego stylu wypowiedzi Ślepej Gieni.

Generalnie geneza zachowania rodziców jest dla mnie jeszcze obca - jestem kawalerem - więc pisałem na bazie swoich obserwacji. Wnioski z niej nie są zabawne i pokrywają się z Twoim, znacznie szerszym opisem. Może jedynie mała dygresja - niestety, IMO, najczęściej jest to wygodnictwo i lenistwo rodziców, bowiem faktycznie łatwiej i bezpieczniej posadzić dzieciaka w domu przed kompem, a i suma summarum, o czym sam napisałeś, taniej.

Gratuluję chęci i czasu na trenowanie zawodnika. Jak mniemam i zrozumiałem jest to trening nieco bardziej wirtualny. Mnie na to czasu zabrakło, głównie z powodów praktycznych - podjąłem swego momentu parę decyzji w życiu i, tak samo jak Ty, nie żałuję choć i zachwycony nimi nie jestem. Ty pomagasz zawodnikowi, ja staram sie coś robić w ramach szosy - obydwaj obraliśmy taką a nie inną drogę i, póki sił starcza i mamy z niej satysfakcję, oby nas niosła dalej.

Jednak sam temat jest bardzo głęboki i, po głębszym zastanowieniu, należałoby IMO podzielić go na kilka wątków:

  • wątek wsparcia rodziny, który właśnie ciągniemy - de facto sprowadza się do tego, co już ustaliliśmy, ale możemy zastanowić się jak doradzać i wspierać rodziców w ich działaniach, mamy bowiem w zanadrzu dobrą tubę do ogłaszania naszych wniosków
  • temat PZKolu - drażliwy i niepolityczny, ale IMO konieczny
  • tematy poboczne - jak mentalność polaków, etc. - mało wnoszące do wniosków, ale ciekawe z dyskusyjnego punktu widzenia

Dobra, muszę wracać do pracy. Postaram się jeszcze do tematu dziś wrócić…

Podzileam, Lucjan, Twoja troske o zdrowie mlodego zawodnika. Podobnie jak Ty widzialem wiele niespelnionych talentow poprzez lekcewazone kontuzje i dlatego przyznaje Ci wiele racji.
Ale trudno tu sie dziwic Huzarowi. Zostalo 6 km do konca wyscigu. Lezac na ziemi, andrenalina jeszcze w zylach plynie, a na dodatek zlosc wielka Cie ogarnia, ze wszystko sie wali. Widzisz przed oczyma jak miesiace mozolnej pracy idzie w dym. Nie pomijac juz pare godzin twardej walki w ucieczce i ciulanie punktow na gorskich premiach. Trudno tu wymagac, aby zdrowy rozsadek wzial gore nad takimi silnymi uczuciami. Kolarze to twardy narod i zawziety. Musi taki byc bo inaczej nie przeszedlby kategori juniora. Naprawde nie mozna sie dziwic, ze kolarz w takiej sytuacji probuje ukonczyc wyscig. Zwlaszca ze tylko pare kilometrow zostalo i czas nie jest wazny, bo to klasyfikacja punktowa, wiec wystarczy tylko doturlac sie i skonczyc.
Nie jest to w tym przypadku sytuacja niedoleczania kontuzji, bo mam nadzieje, ze on teraz po wyscigu, nalezycie zadba o to aby ja wlasciwie wyleczyc. :wink:

Masz rację, moja wspólpraca z zawodnikiem oparta została o kontakty wybitnie wirtualne, codziennie przez GG lub mailem jestem informowany jak przebiegł trening, co i jak zostało zrobione, jakie wrażenia, itd. ponadto wymieniamy swoje uwagi, spostrzeżenia, koryguje się plan treningowy, itp. Niezaleznie od takiej formy kontaktowania się, zdobyłem się jednak na osobiste poznanie i spotkanie się z zawodnikiem i to nam się udało. Po prostu znalazłem chwilkę czasu i pojechałem na wyścigi rozgrywane z udziałem zawodnika.

Co do dyskutowanego wątku, to w całej rozciągłości się z Tobą zgadzam, jeżeli dyskusja się rozwinie, to faktycznie należałoby wątek już podzielić na kilka podtematów i podjąć próbę ich przedyskutowania, nawet w takim zarysie tematycznym jaki zaproponowałeś :slight_smile:.
Tematu PZKol nie uważam za wybitnie trudny do dyskutowania, o ile dyskutanci będą się wypowiadali z pozycji pragmatycznej miejsca, roli i zadań PZKol - tj. określonych statutem i ustawami o kulturze fizycznej i ustawy o sporcie kwalifikowanym oraz przepisów rozporządzeń Ministra Edukacji Narodowej w sprawie: w sprawie zakresu i trybu działania Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie i w sprawie w sprawie określenia placówek odpowiedzialnych za przeprowadzanie analiz antydopingowych oraz trybu, sposobu i zasad odpłatności za kontrolne badania antydopingowe i dopiero wówczas formułowali opinie. Bo inaczej zrobi się straszny kocioł, gdyż większość np. obarcza PZKol odpowiedzialnoscią za walkę z dopingiem, a to nie jego zadanie, tylko kogoś zupełnie innego, podobnie jest ze sportem masowym. Poprzez stosowne porównania można dopiero wykazać sprzecznosći i patologie w naszym systemie prawa, bo np. czemu Minister Edukacji Narodowej, a nie Minister ds. Sportu ustala i okresla zadania i procedury oraz kompetencje w zakresie zwalczania dopingu w sporcie? To tylko pierwszy z brzegu przykład, ze niewłaściwe podejście do dyskusji - wskutek niewiedzy o stanie prawnym - może dyskusję sprowadzić na manowce i skończy sie znowu na obelgach i wyzwiskach.

Co ja uważam za niemalże niemożliwe. Poza tym wymagałoby to chyba zamkniętego grona dyskutantów nieźle orientującego się w przepisach prawa, statutach PZKol, etc. Dyskusja zapewne byłaby ciekawe, choć jak mówi młodzież, mogłaby być też drętwa.

Dyskusja musiałaby przyjać dwa nurty, pierwszy zasadzajacy się na faktycznym stanie prawnym i miałaby na celu wykazanie sprzeczności i niedorzeczności w zorganizowaniu i podziale zadań urzędow i instytucji odpowiedzialnych za sport, a w drugim nurcie należaloby ustalić/określić stan postulatywny, zasadzajacy się na oczekiwaniach kibiców, klubów, sponsorów, na potrzebach profilaktyki i przeciwdziałania patologiom społecznym, zdrowotnych, itp, itd. Można by jeszcze utworzyć trzeci nurt konstruktywnie oceniający nieudolność działaczy PZKol w kreowaniu nowych stanów, za niewychodzenie z propozycją i ofertą działań na rzecz zmiany stanu, itd.
Zaiste mógłby to być niezły panel dyskusyjny, obawiam się jednak, iżbyśmy w następstwie tego, niechybnie zostali włączeni w skład ekspertów sejmowych lub jakiegoś ugrupowania politycznego :wink: albo skazani na publiczne potępienie i/lub na wygnanie, a ponieważ jesteśmy słabego zdrowia na pewno byśmy pomarli gdzieś z wycieńczenia :mrgreen:

Teraz po fakcie, gdy otrzymaliśmy od Huzara pełną wiedzą co i kiedy się mu stało, jest o wiele łatwiej dyskutować i zrozumieć jego decyzję o kontynuowaniu wyścigu.
Omawiany przykład jest wymownym dowodem na ociężałość/niską sprawność służb informacyjnych wyścigu, reporterów oraz dziennikarzy podczas transmitowania zawodów. Gdyby fakty o wypadku i o okolicznościach, miejscu zdarzenia, zostały niezwłocznie podane do publicznej wiadomości (w trakcie transmisji telewizyjnej) na pewno inaczej sformułował bym swoje oceny, inny byłby mój odbiór wydarzeń, bo wiedziałbym o co chodzi widząc dalej jadącego zawodnika.
Mamy zatem klasyczny przykład, jak późna lub niepełna informacja może wypaczyć odbiór i oceny oglądanej imprezy. Możemy mieć tylko pretensje do sprawozdawców. Przecież oni najprawdopodobniej dostają z radia wyścigu komunikaty o wydarzeniach na trasie. Chyba, że komunikatów też nie otrzymali i wówczas winą za dezinformację należałoby obarczyć organizatora wyścigu.